„Gdyby Everton grał w moim ogrodzie, zaciągnąłbym firanki” – powiedział kiedyś zasłużony trener drużyny FC Liverpool Bill Shankly o odwiecznych rywalach zza miedzy. Ta i inne tego typu wypowiedzi udowadniają jak istotną rolę w życiu każdego klubu sportowego odgrywają lokalne derby.
Nie inaczej jest tutaj, na południu Polski. Żużlowa rywalizacja tarnowsko – rzeszowska nosi już długą, siwą brodę, a jej początki sięgają końca lat 50-tych. Wiele interesujących historii opowiedzieć mogą kibice z długoletnim stażem, zarówno Ci sprzyjający rzeszowskiej Stali, jak i Ci sympatyzujący z tarnowską Unią. Moja przygoda z Derbami Południa nie jest tak odległa, więc przytoczę tutaj mecze rozegrane już w XXI wieku. Te, które w pamięci utkwiły mi najbardziej.
Rzeszów, 14 lipca 2006 r., czyli mecz do jednej bramki.
Z ponad godzinnym opóźnieniem i po dodatkowej kosmetyce toru żużlowcy obu ekip przystąpili do meczu, który tarnowianom do dziś śni się po nocach. Dodajmy, nie jest to sen przyjemny. Z dumą natomiast, tamte wydarzenia wspominają wszyscy rzeszowscy kibice czarnego sportu, choć dla większości żużlowych fanów owo spotkanie z prawdziwym ściganiem nie miało zbyt wiele wspólnego. Nigdy wcześniej (i później) rywalizacja Tomasza Golloba z Nickim Pedersenem nie została tak spłycona do walki o utrzymanie się na motocyklu. Na grząskiej i trudnej nawierzchni gospodarze czuli się jak ryba w wodzie, odjeżdżając zawodnikom Unii na kilkanaście metrów zaraz po starcie. Emocje rozgrywały się zatem głównie na trybunach, bo na torze mało kto potrafił płynnie przejechać cztery okrążenia. Ofiarami tak przygotowanej nawierzchni padli zresztą też miejscowi. Po upadku w 1. biegu kontuzji nabawił się Dawid Stachyra i więcej pod taśmą się nie pojawił. Rzeszowianie wygrali podwójnie aż 13 wyścigów, deklasując Unię na swoim motocrossowym torze. Nie zmienia to jednak faktu, że nawierzchnia była tego wieczoru jednakowa dla wszystkich startujących, a obecnie panujące restrykcje co do jej przygotowania wtedy jeszcze nie obowiązywały. Kilka miesięcy później rozpoczął się mój drugi rok na rzeszowskiej Politechnice. Do dziś pamiętam te radosne twarze moich podkarpackich przyjaciół. 😉
Tarnów, 6 lipca 2007 r., czyli bieg na trzy okrążenia.
O „nowych”, przegrzewających się i legendarnych dziś tłumikach wtedy nikt jeszcze nie słyszał. Jednak już wówczas tarnowski kierownik startu w 7. biegu tego derbowego pojedynku postanowił skrócić dystans rywalizacji, oszczędzając tym samym jednostki napędowe prowadzącego Nickiego Pedersena, Tomasza Golloba, Jacka Rempały i jadącego na ostatniej pozycji Dawida Lamparta. W rzeczywistości ten kuriozalny błąd wyraźnie zdezorientowanego kierownika startu kosztował cenne punkty rzeszowską Stal. Pedersen widząc przed sobą fruwającą szachownicę zamknął gaz i rozpoczął fetowanie zwycięstwa, a na stadionie w Mościcach rozległy się gwizdy. Sędzia nie miał wyjścia i zarządził dogrywkę. W powtórce to gospodarze wygrali podwójnie, a w ostateczności cały mecz 48:42, zgarniając przy okazji punkt bonusowy w niezwykle emocjonującym, ostatnim wyścigu wieczoru. Przy wyniku 44:40 dla Unii start wygrali goście i do akcji wkroczył (a właściwie wjechał) Gollob, wypychając najpierw pod samą bandę Rafała Dobruckiego, a potem po szerokiej atakując Pedersena. Trzeci linię mety minął Kołodziej i dwunastotysięczna publiczność oszalała, a niebo przybrało charakterystyczny, purpurowy kolor. To było jedno z najbardziej zaciętych derbowych spotkań, jakie przyszło mi oglądać przy Zbylitowskiej 3.
Tarnów, 7 lipca 2013 r., czyli polewaczek ci u nas dostatek.
Blisko trzy godziny trwał derbowy pojedynek mistrzowskiej drużyny z 2012 roku z PGE Marmą Rzeszów. Wszystko to za sprawą, awarii dwóch polewaczek i… jednego wozu strażackiego. Na dodatek spora część wody rozlała się na prostej przeciwległej do startu, co dodatkowo i bezlitośnie (a było gorąco!) przedłużało tamte Derby Południa. Sprawcą całego zajścia, jeszcze w trakcie tego meczu, okrzyknięty został pierwszy „Polewaczkowy” Rzeczypospolitej, ówczesny trener Jaskółek Marek Cieślak. Swoją drogą, jego pseudonim wywodzi się rzeczywiście z faktu, iż kiedyś, jeszcze jako szkoleniowiec Włókniarza Częstochowa, sam musiał wsiąść do charakterystycznego pojazdu i wciskać odpowiednie przyciski. Przydomek pozostał i podczas opisywanej rywalizacji z rzeszowianami został brutalnie wykorzystany. Cieślak odpierał zarzuty: – Czyli co? Zepsuliśmy także pojazd straży pożarnej? – pytał ironicznie po meczu. Gdy wreszcie udało się uporać z wszelkimi awariami i okiełznać kurzącą się niemiłosiernie nawierzchnię, dokończono spotkanie. Tarnowianie okazali się lepsi w stosunku 53:37, a znakomite zawody odjechali Artem Łaguta i Leon Madsen. Wśród rzeszowian nie zawiedli Nicki Pedersen i Grzegorz Walasek. Unia Tarnów zakończyła sezon z brązowym medalem DMP.
Jak widać, każdy derbowy pojedynek pisze własną historię. Miejmy nadzieję, że i dzisiejszy mecz dostarczy wszystkim kibicom niezapomnianych wrażeń!
fot. Janusz Tokarski