Po 44 latach drużyna z Torunia żegna się z najwyższą klasą rozgrywkową w Polsce. Matematyka teoretycznie mówi jeszcze coś innego, ale rozsądek wskazuje na jedno – w Grodzie Kopernika nadszedł czas na porządki. Torunianie potrzebują zmian w wielu aspektach, bo błędy, które popełniano w ostatnim czasie były, jak pokazała historia, niewybaczalne.
Październik 1975 – Queen wydaje singel Bohemian Rhapsody, rodzi się Kate Winslet, ślub biorą Państwo Clinton, swoją premierę ma program Saturday Night Live, powstaje miasto Kędzierzyn-Koźle, a o autorze tego tekstu nikt nie słyszy, bo na razie nie jest w planach swoich rodziców, którzy jeszcze się nie znają. W takich okolicznościach ówczesna żużlowa Stal Toruń weszła do najwyższej klasy rozgrywkowej. 44 lata później torunianie wrócą poziom niżej.
44 lata. Sporo się zmieniło. Dla wielu sympatyków czarnego sportu klub z Grodu Kopernika był w najwyższej polskiej lidze „od zawsze”. Z pewnością więc spadek jest szokiem. Z drugiej jednak strony mam wrażenie, że wiele rzeczy, które nas otaczają „żyje” sinusoidalnie – rozwój, sukces, regres, rozwój, sukces…itd. Odnoszę też wrażenie, że czasu sukcesów (czyli regularnego meldowania się w play-offach) fani z Torunia nie docenili. Być może ostatnie gorsze lata sprawią, że miejsce w TOP4 Ekstraligi będzie cenione wyżej. Oby. Mam też nadzieję, że czas jaki czeka torunian w I lidze sprawi, że wiele się w klubie zmieni, bo grzechów w ostatnich latach popełniono zbyt wiele.
Zacznijmy od transferów, a właściwie chybionych decyzji. Rozpocząć trzeba od stwierdzenia, że torunianie nie mają szczęścia do polskich seniorów – biało-czerwoni w Grodzie Kopernika zawodzą od kilku lat. Sytuację miało zmienić ściągnięcie Runego Holty, który jest w słusznym wieku, jednak Norweg z polskim paszportem był cieniem zawodnika, który tak błyszczał w częstochowskich barwach i z roku na rok jego forma wygląda gorzej. Ciekawym pomysłem przed sezonem wydawało się ściągnięcie Norberta Kościucha, jednak dla niego zderzenie z Ekstraligą okazało się dość brutalne. W poprzednich latach wcale nie było lepiej. Presji nie dźwignął Kacper Gomólski, a transfery Grzegorza Walaska czy Artura Mroczki, z całym szacunkiem do nich, nie mogły dać miejsca na ligowym podium. Rewelacyjnych rezultatów nie notowali też wychowankowie – Paweł Przedpełski i Adrian Miedziński odeszli z klubu, co zresztą zrobiło im dobrze – w nowym otoczeniu zdecydowanie odżyli i dziś częstochowscy kibice mają z tego powodu powody do radości. Nie umiem jednoznacznie ocenić trzymania przez tyle lat Chrisa Holdera – rozumiem kwestie marketingowe i to że traktowany jest w Toruniu jak swój, a nawet to, że (ponoć) z Jackiem Holderem byli do wzięcia w pakiecie, ale z drugiej strony, czysto sportowo obcokrajowiec powinien regularnie przywozić swojej drużynie dwucyfrową zdobycz punktową – o ile na Motoarenie Australijczyk jedzie nieźle, o tyle na wyjazdach prezentuje się mizernie. Pochwalić mogę natomiast jego deklarację, że po spadku będzie chciał zostać w drużynie.
Istotną rolę w każdej żużlowej drużynie pełni młodzież. Torunianie przez lata szczycili się wychowankami na poziomie ekstraligowym, jednak w drugiej dekadzie obecnego wieku sytuacja ta zaczęła się załamywać. Początek końca słynnej toruńskiej szkoły juniorów miał miejsce przed sezonem 2014. Do klubu ściągnięto wówczas Oskarów – Fajfera oraz Ajtnera-Golloba. Z perspektywy czysto sportowej był to ruch mądry – wszak młodzież dostarczała tak potrzebnych wówczas punktów (Toruń zaczął z -8 za słynną ucieczkę z Zielonej Góry). Szkoda jednak, że ruch ten wyhamował rozwój Dawida Krzyżanowskiego, który w ciągu 3 lat startów dla Aniołów zanotował 17 ligowych biegów. Owszem, można wyciągnąć argument, iż jego dorobek punktowy nie był czymś, co wzmocniłoby pozycję w składzie, jednak nikt nie przekona mnie, że byłby on słabszy gdyby dostał więcej szans. Odosobniony przypadek? Nic z tych rzeczy. Minął rok. Wiosną 2015 licencję zdał inny utalentowany junior – Marcin Kościelski (ligowych biegów dla Torunia: 9), a kilka miesięcy później startować w rozgrywkach ligowych mógł również brać udział Marcin Turowski (0 ligowych biegów w toruńskich barwach). Klub postanowił jednak ściągać młodzieżowców z zewnątrz, czekając na „cudowny” wybuch formy, któregoś z wychowanków. Chlubnym wyjątkiem w ostatnich latach jest Igor Kopeć-Sobczyński, jednak w przypadku 20-latka muszę przyznać, że z wielką przykrością piszę o jego słabych wynikach w Ekstralidze. Jeżeli zawodnik w mniej prestiżowych zawodach (półfinał IMEJ czy krajowa rywalizacja juniorów) potrafi ograć tych samych rywali, z którymi przegrywa podczas zmagań ligowych, śmiem twierdzić, że problemem jest głowa. Moi Drodzy, liga juniorów, zawody o złote kalesony to dla zawodnika coś innego niż liga. Różnicę można dostrzec niemal w każdej sferze – od organizacji po presję „tłumów”. Ostatnie 2 lata to pojawienie się paru nazwisk (Rydlewski, Nizgorski), które mogą się rozwinąć, ale uwaga – konieczna jest jazda. Jazda ligowa. Wypożyczenie do niższej ligi lub poświęcenie sezonu – dwóch na zapoznanie się z tym, czym jest niedzielna batalia.
Swoimi wpisami nie pomagał też Pan Przemysław Termiński – pamiętamy jego spięcie z Vaculikiem oraz to, że jeszcze nie tak dawno wszystkie jego wpisy na Facebooku odbijał się echem, bo były, delikatnie mówiąc, emocjonalne. Owszem, pokazuje to zaangażowanie w drużynę, ale nieraz też stwarza niepotrzebną presję i wizerunek klubu, który nie jest do końca atrakcyjny dla zawodników z zewnątrz. Myślę, że to też odegrało pewną rolę przy braku większych nazwisk w Grodzie Kopernika w ostatnich latach. Ale to już tylko i wyłącznie moje odczucie. W ostatnich miesiącach Pan senator jest nieco spokojniejszy, choć jak zdarzyła mu się wpadka, to chyba będzie pamiętana dość długo – mowa o słowach o Adrianie Miedzińskim i Pawle Przedpełskim. Wychowankowie toruńskiej drużyny odpowiedzieli tak jak powinni – na torze, pokazując, iż Pan Przemysław srogo się mylił. Czasem warto ugryźć się w język lub w klawiaturę.
To nie wszystko – napięta sytuacja w drużynie, którą widzieliśmy nieraz podczas ligowych transmisji nie pomagała. Oczywiście, wyniki robią atmosferę, ale zawodnicy, którzy jeżdżą w najlepszej lidze świata mają się raczej za profesjonalistów, a zachowania jakie prezentowali na przykład bracia Holder w stosunku do Iversena czy Holta w sytuacji z Kaczmarkiem delikatnie mówiąc – nie mają nic wspólnego z profesjonalizmem. Na atmosferę jednak składa się coś więcej niż zarząd, drużyna i sztab. Nieraz zawiedli „kibice”. Nie kibice, a „kibice”, co zresztą zwykle podkreślam. Ile razy czytaliśmy o latających kubeczkach z trybun czy też szarpaniu lub obrażaniu zawodników? Jeśli już w głowie to przeliczyliście, odpowiem – o tyle razy za dużo.
Toruń spada. To jednak nie koniec klubowej historii, choć dla wielu tak się wydaje. Boli mnie trochę styl w jakim „kibice” innych klubów żegnają torunian. Szydera, wyśmiewanie, a przecież nieszczęście każdego ośrodka z bogatą historią jest pechem całego środowiska. Na szczęście w miejscu każdej ruiny można postawić coś nowego. Ludzie w klubie muszą teraz odbudować klub i zaufanie nie tylko swoich kibiców, ale i otoczenia. Roczna przerwa od Ekstraligi znakomicie spełni rolę zimnego prysznica. Można będzie na spokojnie zbudować solidne podstawy i wrócić. Silniejszym. Dzięki ogromnej pracy.
fot. Ewelina Włoch, Róża Koźlikowska, Mateusz Dzierwa