Premier League ruszyła z grubej rury. Już w pierwszej kolejce oglądaliśmy hit, w którym Tottenham pokonał broniących tytułu piłkarzy Pepa Guardioli 1:0. Sam mecz może nie dostarczył aż tak wielu czysto piłkarskich emocji, ale sam fakt, że jest to początek nowego rozdania w Anglii był w niedzielę i cały ostatni weekend wystarczającym. A przecież od zera na koncie i dwiema porażkami w oficjalnych spotkaniach zaczyna sam wielki Manchester City.
Jak na poważną inaugurację przystało pojawiły się debiuty. Na ławce Kogutów Nuno Espirito Santo, były szkoleniowiec Wolverhampton, który zastąpił samego Jose Mourinho, a po drugiej stronie wyczekiwany pierwszy występ w Premier League w nowych barwach Jacka Grealisha. Reprezentant Anglii wyszedł w podstawowej jedenastce i… niczym specjalnym nie zachwycił, ale to w dużej mierze zasługa gospodarzy, którzy zapowiadany spektakl Grealisha po prostu stłumili. Sam piłkarz nie miał lekko także z fanami Tottenhamu, bo ci przy niemal każdym możliwym momencie dawali znaki swojej dezaprobaty wobec nowego bohatera niebieskiej części Manchesteru.
Teraz trochę o samym meczu. Jak już wspomnieliśmy, chcieliśmy oglądać nieco bardziej pasjonujące widowisko, ale koniec końców te hity w Premier League często wyglądają jak wyrafinowana partia szachów. Statystyki zdają się to potwierdzać, bo celnych strzałów na obie bramki padło raptem sześć (2-4 na korzyść Man City). Początek należał do mistrzów Anglii, ale z biegiem czasu rywalizacja stawała się coraz bardziej wyrównana. Dobre wrażenie i wiele dobrego dla swojej ekipy robił İlkay Gündoğan, najpierw uderzając nieźle z wolnego, a później broniąc dostępu do bramki Edersona po strzale Lucasa Moury. W zasadzie goście powinni w tym meczu prowadzić, ale setkę w 35. minucie zmarnował Mahrez posyłając piłkę gdzieś daleko w trybuny. W obu drużynach brakowało napastnika z prawdziwego zdarzenia. W zespole Guardioli, bo po prostu takowego tam nie ma, a w drużynie Tottenhamu Kane’a, którego nie było nawet w kadrze meczowej, a sam gwiazdor klubu z północnego Londynu myślami najprawdopodobniej jest właśnie w niebieskiej części Manchesteru.
Na szczęście dla Kogutów, w swoim składzie mają jegomościa Sona. Koreańczyk jest gwiazdą tej ligi, ale przecież równie dobrze moglibyśmy napisać, że po niedzieli jest poniedziałek. Oczywistość. Piłkarz klasowy, potrafiący z piłką wyczyniać cuda, co udowodnił jeszcze przed przerwą kiedy zakręcił aż trzema obrońcami The Citizens, ale jeszcze wtedy piłka po jego strzale przeleciała tuż obok bramki gości. Jednak co się odwlecze… w 54. minucie ruszyła szybka kontra Tottenhamu, po zupełnie nieudanym dośrodkowaniu Mendy’ego. Z piłką ruszył Steven Bergwijn, który podał na prawe skrzydło do Sona, a ten po indywidualnej akcji uderzył z siedemnastu metrów, ośmieszając przy okazji Ake. 1:0 i po sprawie, bo do ostatniego gwizdka Manchester City nie potrafił wykrzesać z siebie nic skutecznego.
Nie ma wątpliwości, że wygrana z faworyzowanym do tytułu zespołem będzie dla Tottenhamu i Nuno Espirito Santo jak pomyślny wiatr w żagle, bo sezon jak zawsze w Anglii będzie długi i intensywny. Dlatego też każda strata punktów w tak mocnej, wyrównanej stawce i nieprzewidywalnej lidze będzie mógł mieć znaczenie. A maszyna Pepa Guardioli jeszcze doskonała nie jest, co potwierdził już drugi oficjalny występ tego zespołu, z rażącą nieskutecznością w roli głównej.
Tottenham Hotspur – Manchester City 1:0 (0:0)
1:0 – Heung-Min Son 55′
fot. telegraph.co.uk