Dobre wieści z Rzeszowa nie mogą przejść niezauważone. W stolicy Podkarpacia nie tylko udało się przywrócić ligowy żużel do stanu używalności, ale też zmontować całkiem przyjemną dla oka ekipę. A przecież doskonale wiadomo, że speedway na południu Polski ma ciężej i jakoś tak zawsze pod górkę. Z różnych względów.

Tarnowski zaciąg: Patryk Rolnicki, Edward Mazur, Stanisław Burza oraz zagraniczni zawodnicy Kenneth Hansen, Patrick Hansen i Ilja Czałow to z pewnością mieszanka nie tyle wybuchowa, co zapewniająca sporą dawkę emocji. Tu jednak nie tyle o skład zespołu na sezon 2020 chodzi. Najważniejszą informacją dla kibica w Rzeszowie, ale też całej żużlowej Polski jest fakt, że przy Hetmańskiej motocykle znów wydadzą z siebie dźwięki symfonii van de Żurawia.

https://www.facebook.com/rztzrzeszow/videos/394614278085713/

Co prawda, fanów nieistniejącej formalnie Stali nurtuje teraz kwestia nazwy powstającej formacji, która na ten moment przedstawia się jako Rzeszowskie Towarzystwo Żużlowe. W dodatku rozważane jest dodanie do tradycyjnych biało-niebieskich barw koloru pomarańczowego, nawiązującego bezpośrednio do herbu miasta Rzeszowa. Sympatykom rzeszowskiego żużla ten pomysł średnio przypadł do gustu, co widać w komentarzach na oficjalnym profilu RzTŻ. Trzeba jednak przyznać, że władze nowego klubu liczą się ze zdaniem swoich kibiców i najpewniej w oparciu o ich opinie zdecydują ostatecznie. Tak, czy inaczej dla całego sportu żużlowego to sprawa drugorzędna. Świetnie, że żużel wraca do Rzeszowa, miasta, które na ten sport zwyczajnie zasługuje i znaczy dla niego tak wiele. To w Rzeszowie powstał jedyny produkowany w Polsce motocykl żużlowy WSK FIS. Należy pamiętać, że ten sam żużel miał już wielokrotnie pod górkę, a w nie tak odległych czasach Marty Półtorak, kiedy zespół aspirował do podium DMP pojawiały się przecież glosy „niedocenienia”. Życzę powodzenia, trzymam kciuki za sezon 2020 i spokojny byt, bez choćby diamentowych turbulencji.

W Tarnowie szykuje się sezon na przetrwanie. Skład, choć prawie niezmieniony, został pozbawiony ciężkiego działa armatniego w postaci Wiktora Kułakowa. Sam zawodnik w klubie nie czuł się źle, ale oferty z Torunia nijak odmówić nie mógł. Podobnie zresztą uczyniłoby wiele osób posiadających najzwyklejszą umowę o pracę, którą konkurencja przebija hmm… w sposób „znaczący”. W przypadku transferu Kułakowa, oprócz oczywistych względów logistycznych (choć nie przeceniajmy tego aż tak – to nie lata 80-te), zdecydowały aspiracje samego klubu. Apator celuje w awans, podczas gdy Unia chce przejechać sezon w Nice 1.LŻ z nadzieją na duże emocje w każdym meczu i spokojne utrzymanie się w lidze. Nie lubię tego podejścia, bo jazda sprowadzana do podejścia hobbystycznego nie jest atrakcyjna dla kibiców, oczekujących zwyczajnie w świecie walki o najwyższe cele. Problem w tym, że Unia na ten moment nie ma wyjścia, a klub z utęsknieniem oczekuje na przyjazd armii buldożerów i legendarną już łopatę wbitą przez prezydenta miasta na inaugurację remontu Stadionu Miejskiego. Bez tego ani rusz, a o PGE Ekstralidze będzie można pomówić przy piwie, przy okazji jej seansu w telewizji. Czy wierzę w ostatnie (kolejne!) doniesienia o projekcie i rozpoczęciu budowy na przyszłoroczną jesień? To już nie jest kwestia wiary, a jedynie poirytowania.

Mam jednak dziwne przeczucie, że sportowo ten skład, powiększony w środę o Kima Nilssona, da sobie radę. Dużo większe możliwości ma przecież Daniel Kaczmarek, a i Michał Gruchalski potrafi przy Z3 jeździć nadzwyczaj skutecznie. Jeśli do formy sprzed kontuzji wróci Artur Mroczka (jedna z dłoni potrzebuje jeszcze rehabilitacji), a liderem znów będzie Peter Ljung to Unia namiesza. Nie zapominajmy też o nieco bardziej doświadczonej formacji juniorskiej. Ponadto, ma zmienić się też nawierzchnia, która w ubiegłym sezonie była widowiskowa jak fryzura Donalda Trumpa, a teraz ma jej przybyć. Moje pozytywne nastawienie do życia, uaktywnia się więc także na polu żużlowym. 😉

Tak, czy inaczej, nie ma co załamywać rąk, a wciąż ciężko pracować i budować nowe, a naprawiać popsute relacje. Cieszmy się, że żużel w Tarnowie (jeszcze) istnieje, a jak pokazała ostatnia impreza kończąca sezon, o Unię wciąż dba spore grono sponsorów, przyjaciół i osób, którym po prostu na tym sporcie tutaj zależy.

fot. Mateusz Dzierwa

Rate this post

Jesteś offline. Połącz się z siecią i spróbuj ponownie