Wrócę jeszcze na chwilę do ostatniej ligowej kolejki i starcia w Zielonej Górze. Meczu, który wywołał kontrowersje związane z niektórymi decyzjami sędziego Pawła Słupskiego. Decyzjami, które w odbiorze kibica nie były konsekwentne, szczególnie w sytuacjach związanych ze startem wyścigu 3. I ten właśnie moment wyjścia spod taśmy w całym żużlowym biegu zaczyna irytować (nie tylko mnie) najbardziej, głównie ze względu na skrupulatność rozjemców i wspomniany brak konsekwencji. Zakręciliśmy się w tych przepisach strasznie, tak, że kibic momentami nie wie, o co właściwie chodzi w tej całej procedurze startowej i czym są legendarne już „mikroruchy”, od których tak przecież boli głowa. A przecież łatwo napisać oklepane „kiedyś to było…”
No właśnie nie w tym sęk, żeby o żużlu pisać dzisiaj nostalgicznie i powracać wspomnieniami do niegdysiejszych czasów, niczym do miłości z klasy maturalnej. Speedway jest tu, gdzie jest i w dobie nowinek technologicznych, rozwoju dyscypliny powinniśmy patrzeć w przód aniżeli co chwilę przeglądać żużlowe pamiętniki. Problem w tym, że w każdym niemal meczu polskiej ligi występują przypadki, w których zaraz po starcie bijemy się z myślami, czy aby bieg nie należy powtórzyć. Zastanawiamy się my, kibice, komentatorzy telewizyjni, zawodnicy i koniec końców zastanawia się i sędzia, dla którego moment podjęcia decyzji wypada czasami gdzieś w okolicach drugiego łuku. Konsternacja.
Wałkowaliśmy to już milion razy, ale zajrzyjmy jeszcze raz do regulaminu sportu żużlowego, który w Art. 71 mówi:
„Jeżeli w czasie po zapaleniu zielonego światła startowego do zwolnienia taśm maszyny startowej motocykl zawodnika nie stoi bez ruchu dwoma kołami w kontakcie z torem, uznaje się, że zawodnik ten utrudnia prawidłowe przeprowadzenie startu.”
I dalej:
„Jeżeli zdaniem sędziego zawodnik, który utrudnia prawidłowe przeprowadzenie startu osiąga z tego tytułu przewagę na starcie nad innymi zawodnikami, sędzia przerywa bieg, zawodnik otrzymuje ostrzeżenie zgodnie z ust. 5 powyżej, następnie bieg jest powtarzany w pełnej obsadzie lub mają zastosowanie przepisy ust. 9 poniżej.”
We wspomnianej na wstępie sytuacji z #ZIECZE w wyścigu numer 3. Fredrik Lindgren otrzymał ostrzeżenie właśnie za utrudnianie startu. Szwed minimalnie poruszył się na motocyklu i tym samym literalnie złamał przytoczony wyżej przepis. Tyle, że w powtórce zawodnik Eltrox Włókniarza znów wykonał delikatny ruch, co w konsekwencji oznaczałoby jego wykluczenie, a sam wyścig (fenomenalny!) nie skończyłby się zwycięstwem Lindgrena i biegową porażką Falubazu. Tyle, że właśnie konsekwencji w tym wszystkim zabrakło, co najbardziej boli nie tyle mnie, co oczywiście kibiców zielonogórskiej drużyny, która mecz przegrała ledwie dwoma punktami. Ba, taka sytuacja może za tydzień, czy za cztery spotkać kibiców Włókniarza i będziemy dokładnie w takim samym zakłopotaniu jak w ostatnią niedzielę. Nie o to chodzi.
Prawdą jest, że ordynarne ruchy zawodnika pod taśmą w momencie, gdy pali się zielone światło mogą dać mu spory handicap na dojściu do pierwszego łuku. Motocykl ma wtedy łatwiej, szybciej łapie wyższe obroty i rozwija określoną prędkość. Z tym właśnie „walczy” ten przepis i jest to w mojej ocenie jak najbardziej słuszne założenie. Pytanie nasuwa się, czy rzeczywiście sędziowie muszą na swoich barkach nosić aż tak wielką odpowiedzialność związaną z byciem detektorem mikroruchów i czy nie powinniśmy zluzować w pewnych kuriozalnych, drobnych sytuacjach, których naprawdę dopatrują się jedynie powtórki w trybie slow-motion. Wszak Lindgren wygrał wyścig nie ze względu na ruch pod taśmą, a dzięki kapitalnej walce na dystansie. Przepis jest jednak przepisem i niezachwiany w swoich osądach sędzia powinien żużlowca gości wykluczyć. Mówisz „A”, powiedz „B”. W przeciwnym razie gdzieś ta pętla sama będzie się zaciskać, a będący i tak pod sporą presją i krytyką sędziowie jeszcze bardziej stają się dla wielu persona non grata. Pytanie czy ma to sens?
Na koniec właśnie o sędziach słów kilka, być może słów dzisiaj niepopularnych, bo w mojej subiektywnej opinii za bardzo się tym arbitrom ostatnio obrywa. Część z nas pod wpływem emocji zapomina często, że to jednak są ludzie. Przeszkoleni, opłaceni i w założeniu posiadający określone cechy niezbędne do pełnienia swoich funkcji, ale ciągle ludzie. Ich decyzje mają ogromny wpływ na przebieg meczu, niejednokrotnie zdarzają im się błędy albo nadinterpretacje niektórych nie do końca jasnych przepisów (co właśnie w tym tekście chciałem pokazać) – to jasne, lecz stos kartek z ciągle zmieniającymi się przepisami wcale pracy im nie ułatwia. A topowy sędzia (za takiego uważam np. Krzysztofa Meyze) powinien, prócz regulaminów, bardzo dobrze znać techniczne tajniki motocykla żużlowego tak, aby w pewnych sytuacjach (np. oprotestowania sprzętu rywala) umieć rozpoznać problem i nie dać zrobić się w konia. Tak po ludzku i empatycznie liczę, że nowe technologie, które testuje PGE Ekstraliga, czy telewizja Canal+ pomogą żużlowym arbitrom, pozwolą im skupić się na zdarzeniach czysto torowych, a odciążą od bycia detektorami mikroruchów, które w kilku ostatnich przypadkach stały się dla mnie totalnie absurdalne.
fot. Patryk Kowalski / speedwayekstraliga.pl