28 maja minął rok od tragicznej śmierci Krystiana Rempały. W tym dniu rozegrano też 71. Derby Południa pomiędzy Stalą Rzeszów i Grupą Azoty Unią Tarnów, drużynami które reprezentował utalentowany zawodnik. Całe wydarzenie obserwował i przeżywał ojciec żużlowca Jacek, który w rozmowie z Przeglądem Sportowym podzielił się swoimi emocjami.
Rafał Martuszewski: Wyjątkowy dzień i wyjątkowa wygrana Pańskiej drużyny…
Jacek Rempała: – To rzeczywiście wyjątkowy dzień. Tak się zdarzyło, że dzisiaj przypadła rocznica śmierci Krystiana i akurat derby w klubach, gdzie Krystian startował. Mogę tylko powspominać i podziękować kibicom, że pamiętali i myślę, że dalej będą pamiętać.
– Musiał Pan być wzruszony, kiedy kibice obu drużyn razem uczcili pamięć Krystiana, choć wiadomo jakie czasami między nimi bywają relacje?
– Cieszę się też, że przy takim dniu, Krystian zjednoczył nas, kibiców, zawodników. Na torze też jechali fair, szanując swoje kości. Jeszcze raz dziękuję.
– Na torze zdecydowanie górowali tarnowianie.
– Wygrała Unia Tarnów, widocznie Krystian tak chciał. Kibicował na pewno zespołowi z Tarnowa, bo ostatnio startował właśnie w tej drużynie i chciał na pewno, żeby to właśnie ta drużyna wygrała, aczkolwiek tak samo pewnie kibicuje też Stali Rzeszów.
– Widać jednak było różnicę klas obu zespołów i chyba też inne cele na ten sezon?
– W tym meczu wygrała drużyna wyrównana. Tarnów był naprawdę bardzo mocny na tym torze i nie miał dziur w składzie. Unia jedzie o ekstraligę, taki był cel przed sezonem i myślę, że ta drużyna jest bardzo mocna jak na tę pierwszą ligę. Robimy wszystko, żeby po roku nasza drużyna była poziom wyżej, bo ten zespół nie powinien dzisiaj startować w pierwszej lidze. Śmierć mojego syna wywołała sporo przetasowań w tym polskim żużlu, bo ta drużyna inaczej by teraz wyglądała i jeździła w PGE Ekstralidze.
– Mimo tych trudności, jest Pan ciągle przy żużlu i sporo udziela się w tarnowskim zespole.
– Ciężko się żyje. Naprawdę. Ale cóż zrobić? Trzeba normalnie funkcjonować, dalej żyć i mieć świadomość, że chłopak jest cały czas z nami, do końca mojego życia, czy mojej córki i żony. Trudno naprawdę dziś się o tym mówi bo to… po prostu niesprawiedliwe. To był wielki chłopak, z wielką pasją od dziecka. Ciężko pracował i wierzył, że może być w tym sporcie najlepszy. Dzisiaj takich młodych chłopców jest niewielu. W tej chwili zbierałby owoce tej swojej wielkiej pracy.
– Chciałbym jeszcze zapytać o Pański występ w ćwierćfinale IMP w Krośnie. Jakie to było uczucie znowu ścigać się na torze?
– Wystartowałem i naprawdę była to ciężka droga, żeby wrócić, żeby zdobyć licencję. No utrudniali mi to, ale ja się nie poddałem i walczyłem do końca. Kosztowało mnie to dużo nerwów i zdrowia. Udowodniłem co poniektórym, że jestem bardzo mocnym człowiekiem, z mocną psychiką. No bo przecież wróciłem, uzyskałem licencję i wystartowałem w zawodach. Szkoda tylko, że nie przygotowywałem się wcześniej do krośnieńskiego turnieju, bo stać mnie było na awans. A wtedy, tym wszystkim znawcom utarłbym nosa.
– Internet często żyje własnym życiem. Nikt nie ma na to wpływu…
– Tak, nic na to nie poradzimy. Jakoś wystartowałem, przejechałem zawody cało, zdrowo i – choć to za mocne może słowo – nikogo nie zabiłem, co zapowiadali niektórzy hejterzy i specjaliści od żużla. Dziś mogę ich tylko pozdrowić.
– Bardzo dziękuję za rozmowę.
– Dziękuję.
fot. Janusz Tokarski