Miało być z pompą i dla kibica. Szczególnie tego pilskiego, który ligę może oglądać już tylko w telewizji. Chwilę przed pierwszym biegiem okazało się, że puchar Nice 1. LŻ bardziej przypomina walkę o puchar wójta niż poważne zawody żużlowe.
Najpierw gruchnęło informacją, że do Piły nie przyjedzie Hans Andersen. Powód jeszcze nie jest do końca oczywisty, ale najprawdopodobniej skończy się na surowej karze, albo zwolnieniu lekarskim na 15 dni. W tym drugim przypadku oznacza to, że Duńczyk nie pojedzie w meczu półfinałowym z Grupą Azoty Unią Tarnów (20 sierpnia w Łodzi). To jednak przyszłość. W niedzielę chodziło o występ w prestiżowym teoretycznie poważnym turnieju.
Już trzeci bieg zawodów odbył się w trzyosobowym składzie, bo problemy żołądkowe dopadły Petera Ljunga. Później było już tylko gorzej. Anders Thomsen nabawił się urazu kostki i też odpuścił, a rezerwowy Kacper Grzegorczyk stwierdził, że nie ma na czym jeździć. W efekcie w wyścigu 12. wystartowało dwóch zawodników, z czego jeden wyglądał jak adept szkółki miniżużla. Mogliśmy tylko czekać, aż za moment ktoś zgłosi, że zapomniał motocykla, albo akurat dzwoni teściowa z zaproszeniem na niedzielny rosół. Parodia, w której swój udział zaznaczył także Maksim Bogdanow.
Nie wiadomo, czy z niedzielnych zawodów ktoś wyciągnie wnioski. Kibice, których w Pile nie było wcale mało zapłacili za marnej jakości produkt. A przecież zakładano coś zupełnie odwrotnego. Nie pierwszy raz niektórzy zawodnicy lekceważą nie tylko żużlowych fanów, ale też sponsorów, chcących jeszcze w ten sport wkładać trochę grosza. Do czasu…
Warto jednak zaznaczyć, że większość uczestników podeszła do turnieju profesjonalnie. Ostatecznie wygrał Norbert Kościuch, osładzając tym samym miejscowym fanom speedway’a gorzki posmak całego widowiska. Dobrze zaprezentowali się kolejni w klasyfikacji: Artur Mroczka, Mateusz Szczepaniak i Kacper Gomólski. Zaskakuje dopiero 10. pozycja najskuteczniejszego żużlowca Nice 1. LŻ Kennetha Bjerre.
fot. Janusz Tokarski