Półfinałowy dwumecz z Orłem Łódź nie był dla Artura Mroczki szczególnie udany. W obu spotkaniach żużlowiec Grupy Azoty Unii zdobył tylko 9 punktów i 2 bonusy. Mało tego, w poniedziałkowym rewanżu zaliczył także defekt i upadek. – Nie mogę sobie pozwalać na takie błędy – mówił po meczu żużlowiec.
Już pierwszy wyścig poniedziałkowej rywalizacji był dla Mroczki niewypałem. Zawodnik na ostatnim łuku w kuriozalnych okolicznościach stracił trzecią pozycję na rzecz Łoktajewa. – Już na początku czwartego okrążenia czułem, że to koniec jazdy w tym biegu – relacjonował Mroczka. – Jak jest tak ważny mecz to nie może być takich rzeczy, żebym łapał defekty. Miałem dziurawą oponę. Ja wiem swoje i zaznaczam, że takich sytuacji w meczu o tak wysoką stawkę być nie może. Jechałem swoje, mieliśmy 3:3, a przywieźliśmy 2:4. Nie mogę sobie pozwalać na takie błędy – zaznaczył.
W kolejnych dwóch startach było znacznie lepiej, ale w czwartym zawodnikowi przydarzył się kolejny błąd. Mroczka przeszarżował i wykręcił bączka. Niewiele brakowało, a w zawodnika Unii z impetem wjechałby Jakub Miśkowiak. – Wystartowałem równo z Miśkowiakami (Robertem i Jakubem przyp. red.) i chciałem szybko znaleźć się przy płocie, ale Robert pociągnął jeszcze kawałek, mnie wciągnęło, straciłem równowagę i pozycję. Chciałem bardzo szybko załatwić tą sprawę, już na drugim łuku wyprzedzić obu rywali, ale stało się jak się stało. To był mecz o awans. Inny niż wszystkie, więc pojawiły się nerwy – tłumaczył.
Grupa Azoty Unia Tarnów w finale Nice 1. LŻ pojedzie z gdańskim Zdunek Wybrzeżem. To ostatni krok do upragnionej PGE Ekstraligi. Czy po ewentualnym sukcesie Mroczka będzie rozglądał się za innym klubem? – Nie. Pracujemy nad tym, żeby awansować do ekstraligi. Jak nie awansujemy, to wtedy będzie problem. Musimy to zrobić, choć pamiętajmy, że to jest jednak sport i wszystko może się zdarzyć – przekonywał.
Atmosfera przed finałem już jest podgrzewana. Z obozu gdańskiego dochodzą śmiałe głosy, że tarnowianie muszą bać się ekipy znad morza. – Oj dobrze, porozmawiamy po finałach – skwitował z uśmiechem Artur Mroczka.
fot. Paweł Wilczyński