Po trzech nieudanych występach w PGE Ekstralidze Vaclav Milik wreszcie zapunktował. Czeski żużlowiec BETARD Sparty Wrocław zdobył w Tarnowie 9 punktów i bonus, a myślami jest już przy kolejnym rywalu. – Wracam w pełnej mocy! – powiedział nam po ostatnim, wygranym przez jego drużynę meczu z GRUPĄ AZOTY Unią.
– W meczu z GRUPĄ AZOTY Unią wrócił stary dobry Vaclav Milik?
– W Tarnowie rzeczywiście fajnie się jeździło. Ja byłem tutaj może z trzy razy w życiu, a teraz po raz czwarty. Zawsze miałem dobre występy, a w tym meczu miałem pecha w pierwszym biegu, bo po dobrym starcie zostałem wypchnięty. Przez całe zawody wiele nie zmieniałem i szło fajnie.
– Ciężko się jeździ na takim torze jak w Tarnowie?
– Jak jestem tu czwarty raz to powiem, że nigdy się tu za dużo nie wyprzedzało (śmiech). Ten tor jest taki twardy, a szeroka nie jest taka szybka, żeby gdzieś tam się wcisnąć i wyprzedzić.
– W spotkaniu z beniaminkiem PGE Ekstraligi pokazaliście prawdziwą moc i to, że BETARD Sparta ma spory atut w postaci Drabika i Fricke, którzy łatają ewentualne dziury w składzie.
– No i dobrze! Jak można to robimy zmiany i ciągniemy wynik! Ja jestem bardzo zadowolony, bo wcześniej miałem trzy występy, które nie były dobre i nie podobały mi się, wiec dobrze, że teraz udało mi się zapunktować. Teraz trzeba się skupić na kolejnych spotkaniach, żeby było jeszcze lepiej. A jeszcze bardziej cieszę się, że WTS znowu wygrał. Tego nam trzeba.
– Wracając do ekipy z Tarnowa, czy to był łatwy przeciwnik do odbudowania twojej formy?
– Tarnów jest też mocną drużyną. Mają Nickiego Pedersena, który robi swoje. Jest też naprawdę szybki Kenneth Bjerre, więc… no nie był to łatwy przeciwnik.
– No właśnie, Nicki Pedersen. Jak z perspektywy zawodników wygląda postawa Duńczyka? Kręcicie z podziwem głowami, że żużlowiec z kontuzją jeździ tak skutecznie?
– Dobrze, że Nicki po tym wypadku, który zaliczył w Gorzowie wrócił na tor i fajnie go oglądać. W tym sezonie jeździ naprawdę dobrze, ale ja patrzę na niego z perspektywy rywala, którego chcę pokonać. A jeśli on ma taką moc to jeszcze bardziej chcesz go pokonać. To większa motywacja dla mnie, zresztą dla pozostałych chłopaków też.
– Wygląda na to, że aby być w kosmicznej formie trzeba odpocząć trochę od żużla. Podobnie przecież jest w tym roku z Fredrikiem Lindgrenem…
– No tak, ale jakby tak każdy sobie odpuścił to by żużla nie było! (śmiech) Ale rzeczywiście, chłopaki sobie odpoczęli i wrócili mocniejsi. W sumie to bardzo mocniejsi!
– Wracając do twojej postawy. Po kilku nieudanych meczach, chyba głowa będzie spokojniejsza?
– Nie wiem czy głowa będzie spokojniejsza, bo imprez żużlowych ciągle mam dużo (śmiech). Ale mam już przetestowane rozwiązania na tor we Wrocławiu i doszedłem do czegoś konkretnego. Zrobię jeszcze parę zmian, żeby było jeszcze lepiej.
– Czyli Falubaz Zielona Góra może się obawiać Vaclava Milika?
– Oczywiście, bo wracam w pełnej mocy! (śmiech)
– Dużo też pomagacie sobie w parku maszyn. To jeden z przepisów na sukces?
– Nasza ekipa wrocławska to po prostu kumple i znajomi. Lubimy ze sobą rozmawiać, co też przekłada się na relacje w parku maszyn podczas zawodów.
– To widać też podczas jazdy na torze. W duecie z Maciejem Janowskim współpraca raczej dobrze się układa..
– Ja jestem w ogóle zadowolony, że mogłem jeździć w parze z Maciejem Janowskim. Tak w ogóle, to on mi załatwił wrocławską drużynę cztery lata temu i już wtedy chciałem jeździć z nim w duecie. Jestem zadowolony z tej współpracy. Ale też dobrze się znamy i rozumiemy.
– Czy to oznacza, że wcześniejszy numer startowy mniej ci odpowiadał?
– Jazda pod numerem 5 mi nie tyle przeszkadzała, co uważam, że jeśli zawodnik jest w formie to pojedzie z każdego numeru startowego. Podjedzie pod taśmę, start i tyle.
fot. Wojciech Tarchalski