Długo zabierałem się, żeby wejść do kuchni. Dziwne, bo bardzo lubię przebywać w tym miejscu, więc i o tej żużlowej powinienem częściej pamiętać. Dziś jednak się to udaje. A czym was poczęstuję? Niespodzianki nie będzie. Tytuł już dawno wszystko zdradził.  ✌

Dwa dni ostatniego ligowego weekendu stały pod znakiem wymagającej pracy nad dokumentem zwanym – notabene dość kuchennie – #SmakŻużla. Odcinek z Tarnowa już niebawem pojawi się na oficjalnym kanale PGE Ekstraligi i na moje oko będzie całkiem całkiem. 😉 Ale ja nie o tym. Materiał wymagał między innymi zaprzyjaźnienia się ze znanym tu i ówdzie z nieprzyjemnego charakteru Nickim Pedersenem. Plan był prosty – wytargać Duńczyka z boksu i przeprowadzić nie do końca poważną rozmowę przed kamerą. Dodatkowe utrudnienie sprawiała pogruchotana ręka żużlowca lub jak kto woli – niezajmowanie czasu zawodnika pierdołami, bo ten musi przecież skupić się na meczu i porządnym wymasowaniu tej części ciała. Sztab szkoleniowy Unii sugerował nam nawet, żeby materiał nakręcić po meczu z GKM-em, ale od razu wiedzieliśmy, że to będzie trudniejsze niż zdobycie autografu Peszki w Arłamowie.

#SmakŻużla zza kulis

Kiedy tylko Pedersen pojawił się w parku maszyn od razu poprosiłem o rozmowę. Dostałem w czapę? No nie. Warknął po dzikowskiemu? Też nie. Odparł jedynie, że idzie napić się wody i zaraz podejdzie w umówione miejsce. Fakt, pił tej wody chyba cały dzban, bo nie było go dobre 20 minut, ale w końcu przyszedł. Materiał nakręcony, a sam Nicki potwierdził nie pierwszy raz, że koleś pod kaskiem, a ten który z nami rozmawiał to zupełnie dwie inne osoby. Jakby w momencie nałożenia żużlowego hełmu powstawała niewidzialna bariera oddzielająca świat od zbliżających się czterech kółek do objechania. Porównanie? Może macie tak, że idąc do pracy spotykacie się z szefem, który jest wymagający, a i nawet czasem potrafi w ostry sposób wyrzucić coś z siebie tak, że przez godzinę nie pamiętacie własnego imienia, by za kilka dni zaprosić was na piwo i pogadać o głupotach? To chyba coś w ten deseń. Dzik jest dziki, ale tylko w lesie.

Pedersen na plus. Na minus – Przemek Pawlicki. Podczas jego obecności w Tarnowie dwukrotnie potwierdził, w której części ciała ma pracę dziennikarzy. Oczywiście nie wszystkich, bo kiedy trzeba pomachać czerwonymi bykami przed kamerą to z reguły nie wypada odmawiać. Pismaki, takie jak my kamery mają małe, takie w telefonach, a w dodatku podczas pracy najczęściej wyłączone. A szkoda. Nagranie z odmawiającym pomeczowego wywiadu zawodnikiem mogłoby przysłużyć za dowód w sprawie. Może nie robi się z tego afer, ale żużlowcy powinni znaleźć czas dla reporterów i być w boksach jakieś 30 minut po zawodach, o czym mówi regulamin:

10. Jesteś zobowiązany do pozostawania w parku maszyn do dyspozycji mediów w kevlarze lub stroju klubowym przez 30 min. od zakończenia ostatniego biegu zawodów. Jesteś zobowiązany do udzielania po zawodach wywiadów mediom na tle oficjalnej ścianki do wywiadów TV znajdującej się w parku maszyn.

 

Z zegarkiem w ręku nie stałem, ale mam przekonanie, że Przemek Pawlicki tego dobrego zwyczaju nie uskutecznił. Ale nie to jest najważniejsze.

Z reguły odmawiających wywiadów żużlowców rozumiem. Szczególnie po nieudanych zawodach. Człowiek stara się ze wszystkich sił zdobywać punkty na mechanicznych igrzyskach, ryzykuje zdrowie, więc jeśli nie wychodzi oczywistym jest, że może być załamany, przybity, czy mówiąc wprost – wk***ny. Wtedy, kiedy jakiś marny dziennikarzyna jak ja pyta o wywiad mógłbym spodziewać się odpowiedzi typu:

– Słuchaj stary, nie dzisiaj. Przepraszam. Idź sobie w tamtą stronę w celu oddalenia się od mojej osoby. 

No kurde zrozumiałbym. Tutaj jednak Pan Żużlowiec po prostu udał, że nie widzi nie tylko mnie, ale i kolegi z konkurencyjnej redakcji, który stał od Pawlickiego może z pół metra i zwracał się do niego po imieniu. Ten jednak ostentacyjnie odwrócił się w jego stronę i wypowiedział jakieś słowa do osoby (mechanik?) stojącej zaraz za dziennikarzem. Tak jakby tego drugiego w ogóle na świecie nie było. A potem dziw się jeden z drugim, że reklamodawca niezadowolony, bo mało o tobie żużlowcu w mediach (choć, domyślam się, że akurat Przemysław Pawlicki z tym problemu nie ma).

Żeby jednak nie było, że Pawlicki zły i w ogóle ogień piekielny. Otóż nie. Minutę po wyżej opisanym zajściu żużlowiec GKM-u znalazł mnóstwo czasu dla tarnowskich kibiców. Były fotki, pogadanki i autografy. I wiecie co? To jest po stokroć ważniejsze niż jakiś tam durny wywiad. Kibice są w tym sporcie najważniejsi i tacy powinni być zawsze. Dlatego kończę ten odcinek optymistycznie – w tym zakresie, drodzy żużlowcy, bierzcie przykład z Pawlickiego. 😎

fot. Krzysztof Konieczny

fot. Janusz Tokarski

Rate this post

Jesteś offline. Połącz się z siecią i spróbuj ponownie