Gdyby Lidl ogłaszał promocje na podstawie żużlowych wieści, poniedziałek z pewnością byłby dniem słowackim. Głośny transfer Martina Vaculika do Zielonej Góry odbił się potężnym echem głównie za sprawą samego zawodnika, który na konferencji przyznał, że… chciał zostać w gorzowskiej Stali. Dyplomacja level hard.
– Z Gorzowa odszedłem dlatego, że klub ze mnie zrezygnował. Nieprawdą jest, ze chciałem podwyżkę. Nie chciałem żadnej podwyżki. Stal miała pierwszeństwo w rozmowach ze mną i mieliśmy wszystko ustalone, łącznie z warunkami finansowymi. Podczas Gali PGE Ekstraligi trener Chomski powiedział mi, że mam sobie szukać innego klubu – od tego wywodu Vaculika wszystko się zaczęło. Chwilę później Słowak podpytywany przez dziennikarzy ciągnął temat dalej: – Nie wiem dlaczego przekazano mi informację, żebym szukał nowego klubu. Mieliśmy wszystko uzgodnione, a ja oczekiwałem również tego, że Gorzów zbuduje mocną drużynę, tak żeby walczyć o najwyższe cele. Może to ta kwestia? Nie wiem. Chciałbym żeby kibice z Gorzowa wiedzieli jak było, a nie uważali, że poszedłem za pieniędzmi. Zaczyna mnie to też trochę denerwować. Co ja mogę powiedzieć? Niech sobie gadają co gadają. Ja wiem jaka jest prawda.
Słowa o tajnej informacji na Gali w Warszawie wywołały lawinę komentarzy oraz bardzo szybką reakcję klubu z Gorzowa i samego Ireneusza Zmory. – Mimo tego, że Martina zabrakło w istotnych dla klubu meczach minionego sezonu, już w sierpniu wydawało się, że mamy zgodność co do przyszłości zawodnika w naszej drużynie. Niestety, wtedy jeszcze kapitan żółto-niebieskich, zmienił swoją decyzję podając inne warunki. One również zostały zaakceptowane. Jednak z upływem czasu Martin odwlekał ostateczne podjęcie decyzji. Było jasne, że negocjuje z innym klubem. Do tego doszły jeszcze informacje o chęci ściągnięcia do innego klubu liderów Stali Gorzów. Takie zachowanie nie jest godne zawodnika żółto-niebieskich – skomentował sprawę ze swojego punktu prezes Zmora. A kibice w kropce.
Ci gorzowscy rozgoryczeni, choć rozczarowanie jest tu o dziwo podzielone. Są tacy, którzy w wiszący na ścianie plakat byłego już kapitana Stali najchętniej cisnęliby ostrymi rzutkami, bo Vaculik – tak wiele przecież mówiący dobrego o kibicach – zostawił ich okręt i poszedł za większą kasą do odwiecznego rywala. Są też ci, widzący szereg błędów w zarządzaniu klubem przy Kwiatowej. Wspominają oni na wcześniejsze rozstania z Zagarem, Iversenem, czy Przemkiem Pawlickim, sugerując przy tym rezygnowanie z całkiem zgranego i ciekawego teamu. Którzy z nich mają rację? A no wszyscy.
Żużlowi fani ciągle marzą o utopii. Z resztą trudno im się dziwić, bo każdy takiego rajskiego życia poszukuje w swoim normalnym otoczeniu, dążąc na przykład do jak najlepszej pozycji społecznej, czy po prostu dobrze płatnej i pozwalającej się realizować pracy. Normalne. W żużlu utopijnym jest myślenie, że zawodnicy – a już szczególnie ci zagraniczni – są w jakikolwiek sposób przywiązani do barw klubowych i zechcą na dobre i na złe pozostać w klubie, który na dany moment przeżywa większe, czy mniejsze problemy. Nie te realia i nie te czasy. Oczywiście są wyjątki, ale nie oszukujmy się to obecnie jedynie margines.
Dziś w sporcie zawodowym, a więc także w żużlu liczą się – uwaga! – pieniądze. 💰💵💶💳 I choćby nie wiem jak prezesi, działacze i żużlowcy podkreślaliby, że tak nie jest to po prostu weźcie to w nawias. Teraz prawda objawiona:
Żużlowiec jest pracownikiem, prezesem swojej własnej firmy, która za realizację określonej w Umowie usługi wystawia fakturę VAT i liczy, że zostanie ona w 100% rozliczona (a już bajka jak będzie to w terminie). Martin Vaculik, czy którykolwiek inny żużlowiec – zawodowiec po skończonym meczu nie idzie spać, a w poniedziałek rano rusza na budowę / do piekarni / do huty szkła, żeby zarobić na chleb. Tego chleba dostarcza im żużel, a nam kibicom serwuje emocje, które przecież tak lubimy i nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Czasami brakuje nam tylko szacunku, działającego w obie strony.
Czy Falubaz zapłacił Słowakowi więcej? Czy Martin naprawdę nie chciał podwyżki (ja bym chciał)? Nie wiem, ale nawet jeśli tak, co nam do tego? Już ten świat jest tak skonstruowany, że obraca się wokół monet i szeleszczących kolorowych papierków ze znakami wodnymi. Idąc do pracy warto o tym pomyśleć i jednocześnie pamiętać, że w bardzo skomplikowanych sytuacjach rządzi prosta zasada: jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi. 😉
fot. Janusz Tokarski
[the_ad id=”1998″]