Dawid Matura w rozmowie z Przeglądem Sportowym i rafalmartuszewski.com opowiedział o problemach z jakimi borykają się młodzi zawodnicy i o tym dlaczego jemu samemu w tym sporcie nie wyszło. – Prawda jest taka, że mniej więcej 80-85% zawodników przed ukończeniem lub po ukończeniu wieku juniorskiego kończy żużlową karierę. Mnie, jak wielu innym zawodnikom, również nie udało się znaleźć w tej wąskiej grupie – tłumaczy były zawodnik Unii Tarnów i KSM-u Krosno.
– Tęsknisz za żużlem?
– Przede wszystkim zdarza mi się obserwować poczynania różnych młodych zawodników, a także często spoglądam na to, co dzieje się przy Z3. Tam spędziłem mnóstwo wspaniałych chwil, które głęboko siedzą w moim sercu. Z3 ma swój klimat, a kiedy do tego dojdzie „Zetka” wykonana przez dawnego szefa grupy ultrasów „Jagę” to jakaś niezwykła magia unosi się w powietrzu. Kiedy ktoś mówi żużel, ktoś inny myśli o zapachu spalonego metanolu, a jak dla mnie, kiedy ktoś mówi Unia Tarnów, ja słyszę rozlegającą się na cały stadion „Zetkę”. Ważne są dla mnie losy naszej Unii, ponieważ wiem ile mamy kibiców, którzy kochają klub. To właśnie najbardziej kibice zasługują na dobry żużel w Tarnowie, dobry stadion oraz dobre traktowanie ze strony władz klubu. Prawda jest taka, że większość z nich bardziej kocha klub, niż wielu zawodników, którzy w przeszłości jeździli z Jaskółką na plastronie, a za zdobyte punkty inkasowali takie pieniądze, na które przeciętny Kowalski musiałby pracować kilka lat. Co do młodych zawodników, być może uda się, że wydam książkę w której podzielę się swoją wiedzą, którą posiadłem będąc przez prawie 9 lat w środku tej dyscypliny jako szkółkowicz, a później zawodnik. Najwyższy czas, aby żużel stał się tańszym oraz łatwiejszym sportem, dostępnym dla szerszej społeczności.
– Dlaczego nie ma cię już w polskim żużlu? Zakończyłeś jazdę już kilka lat temu, zaliczając ostatni ligowy sezon w barwach KSM-u Krosno w 2015 roku.
– W 2016 odjechałem jeszcze zawody w Rumunii, a w listopadzie mój kontrakt z Unią Tarnów został rozwiązany i rzeczywiście na tym koniec. Ogólnie jak wiemy życie nie jest sprawiedliwe, w tym też i żużel. Prawda jest taka, że mniej więcej 80-85% zawodników przed ukończeniem lub po ukończeniu wieku juniorskiego kończy żużlową karierę. Mnie, jak wielu innym zawodnikom, również nie udało się znaleźć w tej wąskiej grupie 15 – 20%. Zakończył się wtedy pewien etap w moim życiu, ale szybko odnalazłem się w innych dziedzinach, w których dziś odnoszę poważne sukcesy. Tak naprawdę to ta porażka była tylko mocnym kopniakiem, bym pracował jeszcze ciężej, ale też mądrzej.
– Stąd nie od dziś mówi się, że przejście zawodnika w wiek seniora jest tak trudny.
– Przede wszystkim jest duża i mocna konkurencja, a miejsc do składów mało. Patrząc z perspektywy czasu i tego jak to u mnie wyglądało, prędzej, czy później musiało się to rozlecieć. Katastrofa była nieunikniona. Zabrakło mocnych podstaw i fundamentów, żeby ta kariera potoczyła się inaczej, a przede wszystkim wiedzy. Cały świat kręci się wokół wiedzy i żużel również. Kto ma wiedzę ten rozdaje karty. Przejście w wiek seniora to jest potężna walka z pierwszą zasadą dynamiki Newtona, ponieważ pewien etap się zakończył, a zaczyna się nowy w trudniejszych okolicznościach. Trzeba przejść mnóstwo przeciwności i włożyć ogromną energię, aby się udało. To jest jeden z najtrudniejszych, jeśli nie najtrudniejszy moment w karierze każdego zawodnika.
– Czego zatem brakowało tobie lub brakuje młodym żużlowcom?
– Jeśli chce się osiągać poważne wyniki trzeba zbudować minimum 2 – osobowy team w postaci mechanika oraz managera. Mówi się, że promienie słońca nie palą dopóki nie są skupione. Młody zawodnik musi skupić się na nauce w szkole oraz na ciągłej jeździe dzień w dzień. Ja oprócz jazdy i nauki, miałem jeszcze na głowie załatwianie kontraktów ze sponsorami, zamawianie części, kompletowanie motocykli, często też ich mycie i serwisowanie. Później dochodzą tego typu sprawy jak dokumenty czy jazda busem na zawody. Efekt jest tego taki, że młody zawodnik ma na głowie taki szereg spraw, że za mało czasu poświęca na jazdę, treningi fizyczne oraz naukę, że w efekcie nie wychodzi to, co najważniejsze czyli jazda i nauka. Nie da się wszystkiego robić samemu. Dzisiaj w czasach kapitalizmu i wąskiej grupy osób, które znają się na żużlu, czasem zdarza się, że trzeba kogoś poprosić czy nie chciałby u nas w teamie pracować.
– Patrząc w przeszłość, nie uważasz czasem, że Dawid Matura w żużlu to raczej przygoda niż profesjonalna kariera zawodowa?
– Na początku trzeba powiedzieć, że wszyscy młodzi zawodnicy po zdaniu licencji, podpisują z klubem „Amatorski kontrakt o profesjonalne uprawianie sportu żużlowego”. Taki kontrakt na biurku kładzie sam prezes klubu i nie ma tutaj dużego pola do rozmów chyba, że się jest bardzo dobrze zapowiadającym synem byłego żużlowca. W praktyce wygląda to tak, że klub oferuje amatorskie warunki, oczekując profesjonalnych wyników. Jest to prawdziwe sito, ponieważ, gdy nie ma się zamożnych rodziców, albo jakichś solidnych sponsorów, którzy łącznie wyłożą na stół solidną kasę to szybko odpada się z gry. Ja, kiedy jeździłem w rozgrywkach MDMP (dziś DMPJ) z Jaskółką na plastronie, od klubu dostawałem 50 zł za każdy zdobyty punkt. Pieniądze żadne. Jeżeli cały czas wychodzi się na minus to jest to tykająca bomba, która w pewnym momencie musi wybuchnąć. Bezpośrednio, co do mnie to mogę powiedzieć, że zrobiłem wszystko, co mogłem, aby było jak najlepiej. Byłem obecny na wszystkich treningach, punktualny, z szacunkiem odnosiłem się do trenerów i do władz klubów. Byłem i jestem wdzięczny rodzicom oraz wszystkim sponsorom. Miałem kilka dobrych zawodów i biegów. Miało to dość poważne znamiona profesjonalizmu. Żużel wypełniał każdy mój dzień i robiłem wszystko, co mogłem, aby wypełniać jak najlepiej to, co do mnie należało.
– Twój były trener, Paweł Baran powiedział mi kiedyś, że Dawid Matura miał potencjał i papiery na jazdę, ale wszystko zatrzymało się w momencie potrójnego upadku na torze w Krakowie niedługo po zdaniu licencji. Też tak byś zdiagnozował przyczynę swoich późniejszych wyników na torze?
– Przede wszystkim bardzo doceniam to, że mogłem pracować z kimś takim jak Paweł Baran. Przepracowaliśmy razem dobre kilka lat. Jedną z ważniejszych rzeczy, których się od Pawła Barana nauczyłem jest to, że warto ciężko pracować, bo to w końcu musi przynieść wymierne efekty. To był bardzo wartościowy czas. Co do moich perypetii i kontuzji to rzeczywiście to były moje pierwsze zawody i od razu trzy upadki, gdzie po trzecim odwieziono mnie do szpitala (w myśl zasady do trzech razy sztuka – śmiech). Czy miało to wpływ na moje dalsze losy? Nie miało to, aż tak dużego wpływu. Należy pamiętać, że nie odniosłem na żużlu żadnego sukcesu, jednak miałem kilka dobrych momentów. Między innymi w 2014 roku wygrałem jeden z biegów Młodzieżowej Ligi Południowej w Opolu przywożąc za plecami Kacpra Worynę; kolejno zawody MDMP w Krakowie w 2015 roku w których zdobyłem ponad 10 punktów. Gdyby te upadki miały takie znaczenie to nie byłoby tego, a ja sam nie startowałbym jeszcze kilka lat. Dobrze, że trener ma swoją opinię, bo też od tego jest trenerem.
– Czy uważasz, że żużlowcy często kalkulują? Chodzi mi o zdrowie, a co za tym idzie podejmowanie sporego ryzyka na torze.
– Dobre pytanie. Tutaj pojawia się zagadnienie piramidy Maslowa, czyli hierarchii potrzeb. Składa się ona z kilku poziomów, a u jej podstaw leży spełnianie fundamentalnych potrzeb jakim jest bezpieczeństwo i przetrwanie. Żużlowcy w każdym wyścigu ryzykują swoje zdrowie i życie, a przecież każdy z nich jest nieprzewidywalny. Możesz trafić na koleinę i w ułamkach sekundy stracić kontrolę nad motocyklem. Wtedy głowę żużlowca momentalnie przeszywa brak poczucia bezpieczeństwa i od razu włącza się instynkt walki o przetrwanie. Wspomniana piramida Maslowa jest tu o tyle istotna, że żużlowcami cały czas targają spore emocje i w momencie poczucia zagrożenia myślą oni tylko o tym „przetrwaniu” i wyjściu cało z opresji. Oczywiście każdy ma indywidualną barierę poczucia braku bezpieczeństwa i cały sęk w tym, aby była ona na optymalnym poziomie, a dla potrzeb żużla, aby ją trochę przesunąć. Żużel to jedna wielka burza emocji. Do tego do chodzi tak zwany samokoncept i to jak każdy z zawodników o sobie myśli. Liczą się też bodźce od otoczenia. Jeśli te są pozytywne to jest dobrze, a jeżeli na przykład rodzice wyraźnie nie akceptują zajęcia syna i odradzają to może to mieć bardzo negatywne skutki na jego jazdę. Czy chcemy czy nie, ale ze zdaniem rodziców się bardzo liczymy w swojej naturze. Czasami nawet po ich śmierci przypominamy sobie, co któreś kiedyś o nas powiedziało itp.
– Jest recepta na sukces w tym sporcie?
– Pewnym fenomenem w żużlu jest to, że sukcesy często odnoszą synowie byłych zawodników. Wynika to z tego, że taki ojciec ma pełną wiedzę na temat żużla od tej czysto sprzętowej poprzez zaplecze, czy wreszcie wiedzę na temat popełnionych przez siebie błędów, których się nie powiela. Do tego tacy rodzice pragną sukcesów dla swoich synów, wspierają ich i mocno wierzą w ich umiejętności. To jest to o czym wspomniałem wcześniej – to jakie podejście mają rodzice młodego żużlowca ma bardzo duży wpływ na jego karierę oraz całe życiowe losy. To w dużej mierze determinuje, co się w życiu osiąga. Dziś często zdarza się, że rodzice bywają zagorzałymi katolikami i mocno krytykują swoje pociechy, głęboko mając nadzieję, że dobrze, po katolicku czynią. A efekty tego są wręcz odwrotne. Potrzeba miłości, wsparcia, empatii, wiary. Tylko takie środowisko domowe pozwala na osiąganie sukcesów w dorosłym życiu.
– Wracając do twojej osoby, masz jeszcze sprzęt żużlowy?
– Jeden motocykl sprzedałem, aby zakupić sprzęt celem wdrożenia się do innej branży. Ale mam w garażu jeszcze dwa, w tym jeden całkiem nowy. Czasem je odpalam, choćby na różnego rodzaju spotkaniach o żużlu.
– A bez żużla dobrze się żyje? Młody chłopak może odnaleźć się w innej roli, kiedy w tym sporcie nie wyjdzie?
– Koniec jazdy na żużlu to był ciężki moment w moim życiu. Przez cały ten czas na torze miałem nadzieję, że w końcu „zaskoczy” i zacznę solidnie punktować. W momencie kiedy ta moja kariera się skończyła to pewien czar prysł. Zaczęły się komentarze, że nie ma Matury, bo cienki był, a ludzie mówią z reguły to co chcą mówić, a nie tak jak jest naprawdę. Nie widzą całego spektrum przyczyn. Aczkolwiek dziś, gdy patrzę na siebie w lustrze to robię to z głową podniesioną do góry. Tak jak wspomniałem wcześniej, ta porażka tylko mnie zmotywowała i dziś popijam szampana świętując tak poważne sukcesy jak: Stypendium Rektora Krakowskiej Akademii na której studiuję oraz Stypendium Komisji Europejskiej Erasmus+ na prestiżowym uniwersytecie Maastricht University w Holandii. Niektórzy nie mogą uwierzyć, że studiuję za granicą. Rozwijam się też muzycznie, ponieważ zostałem DJ’em, a w grudniu zaliczyłem swój pierwszy międzynarodowy debiut, ponieważ grałem w jednym z klubów 100 km od Amsterdamu. Angażuję się też politycznie, m.in. w styczniu 2018 roku miałem przyjemność współorganizować wizytę Pana Prezydenta Andrzeja Dudy z okazji 144 urodzin Wincentego Witosa w Wierzchosławicach. Działam również społecznie oraz rozwijam się biznesowo, posiadam swój własny start-up.
– Dobra rada dla tych, którym w żużlu może za chwilę się nie udać?
Bardzo podoba mi się pewna sentencja, która również i mi pomogła się odnaleźć: „Bóg nie miał czasu na stwarzanie kogoś, kto byłby nikim. Każdy z nas posiada dane mu przez Boga talenty, które czekają, aż zaczniemy z nich korzystać”. Należy mieć na uwadze, że te 80-85% będzie kończyło swoje kariery, ale żużel to nie koniec świata. W końcu Bóg nie miał czasu na stwarzanie kogoś, kto byłby nikim.
fot. FB/Dawid Matura
[the_ad id=”1998″]
One thought on “Nie zrobił wielkiej kariery żużlowej, ale speedway nauczył go życia”
Comments are closed.
Brawo,madry gosc-:)