Na ten weekend czekało się z wypiekami na twarzy, kalendarzem w ręku, szalikiem w jednej i dobrą whisky w drugiej dłoni. Ruszył żużlowy sezon 2019 i od razu dał kilka ciekawych odpowiedzi. Jest w nich miejsce dla Przemka Pawlickiego, ale też Wybrzeża Gdańsk, czy nawet pośredniaka we Wrocławiu.
Coś mi mówiło, żeby odpuścić ten felieton w poniedziałek i dziś już wiem, że miało rację. W internetowej stercie wiadomości niedorzecznych trudno było się odnaleźć, więc receptą na przyszły rok jest to, aby 1 kwietnia odciąć się od sieci, kupić skrzynkę piwa i wyleżeć się na słońcu. Zdecydowanie.
Z najlepszym żużlowym prankiem w prima aprilis wyskoczył wczoraj Karol Baran, któremu – jak wieść niesie – skradziono motocykle. Karol podał nawet namiary na złodzieja i link do profilu społecznościowego. Klikasz i nabawiasz się problemów serowych. 😃
https://www.facebook.com/KarolBaranTeam/posts/1029429600514826
Najgorsi byli we Wrocławiu, na dodatek szybko okazało się, że to jednak nie był żart. Organizatorzy historycznego, pierwszego Memoriału Tomasza Jędrzejaka długo będą musieli przełykać gorzki posmak tej żużlowej uroczystości. Problemy sprzętowe na dzień przed – jak to mówią w kraju Woffindena – April Fools Day były mało śmiesznym żartem, ale jednak stało się i na Olimpijskim stratowali na chorągiewkę. „Typowy dzień we Wrocku” – dało się słyszeć na trybunach. Klub przeprosił, a na pewno kibice wybaczą, choć już raczej nie darują kolejnych tego typu wpadek. Rozwiązaniem może być ogłoszenie na pracuj.pl i znalezienie specjalisty elektryka.
Pozytywnie w sezon wjechał Przemek Pawlicki. To pewnie nie tyle ucieszyło kibiców w Grudziądzu, co samego Przemka. Miło jest widzieć ten błysk w jego oku nawet jeśli triumf przypadł na zawody towarzyskie. Warto zaznaczyć, że obsada nie przewidywała zbiorów ogórków, tylko porządne i całkiem na serio ściganie. Karta nieco odwróciła się za to młodszemu z braci Łagutów. Złamanie obojczyka leczy się już dużo krócej niż choćby w latach 90′, ale to jednak strata dla GKM-u na pierwszy arcyważny mecz w Lublinie.
Teraz słowo o niższym szczeblu w żużlowej drabinie. Nice 1. LŻ potwierdziła w sobotę i niedzielę, że nawet w 7 -zespołowym składzie da sobie radę i widza przyciągnie. Bardzo mocny Gdańsk poradził sobie w Gnieźnie, a co powinno cieszyć gdańszczan jeszcze bardziej to fakt, że liderami drużyny byli Polacy, w tym jadący przy orkiestrze gwizdów Kacper Gomólski. Osobiście nie jestem jakimś wielkim fanem tego rodzaju muzyki, ale kibic to kibic – swoim kibicuje, gości deprymuje. I już.
Jeżeli ktoś powiedziałby mi, że Lokomotiv będzie twardo stawiał się w Tarnowie i w zasadzie do ostatniego biegu walczył o ligowe punkty, pewnie przytaknąłbym z grzeczności, a potem lekko uśmiechnął pod nosem. Łotysze zaimponowali mi nie tylko waleczną postawą na torze, świetnym dopasowaniem i tą fińską maszynką do robienia punktów, ale też olbrzymim (!) spokojem w parku maszyn. Ich boksy wyglądały jakby wcześniej każdy z zawodników miał półgodzinny seansik z Dalajlamą. Będą groźni.
A teraz dawać tę PGE Ekstraligę!
fot. Wojciech Tarchalski / Speedway Ekstraliga