263 dni. W przybliżeniu 6332 godziny minęły od ostatniego biegu w finale PGE Ekstraligi 2019. To zdecydowanie najdłuższa przerwa w rozgrywkach żużlowych za życia większości z nas. Miejmy nadzieję, że ostatnia. Dziś jest ten dzień, dziś wraca najpiękniejszy sport pod słońcem, dziś znowu większość z nas dopadną dreszcze, a podcienienie sięgnie sufitu. W domach oczywiście.
Koronawirus namieszał okropnie. Sport ucierpiał szczególnie, bo przez ogół społeczeństwa nie uchodzi za dziedzinę niezbędną do życia, za obszar, dzięki któremu możemy włożyć coś do gara, ubrać się, czy wreszcie kupić żonie prezent (to ostatnie radzę dziś poważnie rozważyć). Dziś jednak wiemy, że jest to co najmniej myślenie niewłaściwe, bo w czasie trwania pandemii z powodu braku przychodów ucierpiało wiele osób związanych z szeroko rozumianym sportem. Z żużlem też. Pisaliśmy o zawodnikach, mechanikach, branżach, które gdzieś w okół tej naszej wspaniałej dyscypliny funkcjonują. 12 czerwca wszyscy oni mogą odetchnąć z ulgą najbardziej. W ten magiczny piątek znów niektórzy się pobrudzą, inni wybiegną na tor ze smarem w sprayu, a my wszyscy zgromadzeni przed telewizorem usłyszymy huczne „Jedziemy!” ryczącego z ekscytacji Michała Korościela. To dzień, który w kalendarzu powinien być już zawsze na czerwono.
Pytań oczywiście jest wciąż wiele. I nie chodzi tu bynajmniej o formę poszczególnych zawodników, o to jak poradzi sobie w/na Motorze Jarosław Hampel, czy wreszcie jak często prezes Mrozek będzie naprawiał maszynę startową. To zostawmy sobie na później. Na razie jednym z ważniejszych pytań jest to, kiedy na trybuny ligowych stadionów wejdą kibice i w jakiej ilości nas tam wpuszczą? Mówi się, że od lipca wszystko będzie jak dawniej, a po tradycyjną kiełbę z piwem podawaną między biegami ustawimy się w normalnych, niesanitarnych kolejkach. Daj Boże.
Teraz jednak, w ten wspaniały piątek, wystarczy nam telewizor. Salon żużlowego kibica wieczorem zamieni się w świątynię szczególnego kultu, a wiszący na ścianie ekran będzie niczym ołtarz, od którego zwyczajnie nie odrywa się wzroku. I nawet reklama proszku do pieczenia w przerwie będzie wyglądać cudownie. A z ołtarza przemawiać będą na początek wrocławianie i lublinianie. Ci pierwsi z najświeższym w dziejach żużlowej Polski obywatelem RP Glebem Czugunowem, i z wiele znaczącym dla tamtejszej wspólnoty kaznodzieją Maksymem Drabikiem. Drudzy zaś, ze znającym wrocławskie praktyki religijne Jakubem Jamrogiem i odradzającym się w nowych barwach Hampelem. Znajomy z Lublina pytał mnie nawet, czy Motor jest w stanie wygrać ze Spartą? To naprawdę dobre pytanie, ale dla mnie ciągle jednak retoryczne.
Na drugie danie dostaniemy mecz w Częstochowie, gdzie Elrox Włókniarz podejmie grudziądzki MrGarden GKM. Oczywiście prawdą jest, że pierwsze, inauguracyjne spotkanie zawsze i dla każdej z ekip jest sporą niewiadomą i wymaga mobilizacji na poziomie 200%. To jednak podopieczni Marka Cieślaka są tutaj faworytem. A sam „Narodowy” stwierdził na łamach Polskiego Radia, że to będzie jednak dziwne spotkanie, bo bez kibiców. Mimo to wszyscy są szczęśliwi, że wreszcie taśma – nawet jeśli z problemami – pójdzie w górę. Bawmy się, cieszmy się i radujmy. Zaiste oto jest dzień!
fot. Ewelina Włoch