Mam wrażenie, że czas bez afery w żużlu to czas ewidentnie stracony. Wszelakiej maści obserwatorom, dziennikarzom, czy nawet zawodnikom samo ściganie chyba już nie wystarcza, więc w weekend odpalono „Tire protocol” i rozpętała się burza. Na razie jeszcze tylko piorunów brak.
Pewnie temat jest wam dobrze znany, ale pokrótce: Maciej Janowski i Artiom Łaguta, zwycięzcy wrocławskich rund SGP zostali oskarżeni przez pozostałych zawodników o stosowanie nieregulaminowych ich zdaniem opon firmy Anlas, która wedle niemalże laboratoryjnych badań Krzysztofa Cegielskiego na wizji Canal+ jest stworzona z bardziej miękkiej mieszanki niż klasyczna i oklepana już opona Mitasa. Efekt jest oczywisty – im mniejsza twardość opony tym bardziej klei się ona do podłoża (toru). No i teraz FIM będzie to sprawdzać w prawdziwie laboratoryjnych warunkach, wedle normy określającej twardość gumy i przez ubranych na biało specjalistów. Potem zespół ekspertów będzie się nad tym pochylać, czy aby coś z tym nie należy zrobić, gdzieś wbić klina pomiędzy Turcję a żużlowy świat. A to, nawet w teorii nie będzie takie proste jeśli przejrzymy umowy sponsorskie.
Osobiście do wczoraj nie byłem świadomy, że sprawa opon może być na serio tak bulwersująca dla części środowiska. Zakładam, że gdyby nie kontrakty z Mitasem, większość zawodników już wysyłałaby maile z zapytaniem ofertowym do Turków. No, ale kontrakty to słowo klucz. Taki Maciej Janowski jest dzisiaj pod kątem stosowanego ogumienia wolnym klientem, więc wybiera to co w testach wypada najlepiej, a i jestem daleki od przypisywania jego wygranej tylko i wyłącznie sławnym dzisiaj oponom Anlasa.
– Dziwi mnie ta afera, bo opony Mitas i Anlas różnią się tak naprawdę tylko nazwą. Podczas jazdy nie zauważyliśmy żadnej różnicy. Zapewniam, że Maciek był w sobotę tak szybki, że wygrałby te zawody także na oponach Mitasa. Warto dodać, że przecież każdy zawodnik ma prawo do startu na oponach Anlas i to nie nasza wina, że inni z nich nie korzystają – komentuje w Przeglądzie Sportowym mechanik Macieja Janowskiego, Rafał Haj. I ja mu wierzę, a właściwie mam podobne zdanie od samego początku „#tireGate”. Obie marki posiadają homologację i są dopuszczone do jazdy w lewo, więc zawodnicy żadnego regulaminu, prawa i obyczaju nie złamali. Nawet jeśli mieszanka Łaguty i Janowskiego jest bardziej miękka, a ich jazda bardziej widowiskowa i szybsza, to pozostali powinni szybko, w miarę swoich możliwości się na nie przesiąść. A przecież i tak nie wszystkim opony Anlasa dały mityczny handicap (Niels-Kristian Iversen, czy Mikkel Michelsen też na nich jeździli). Wóz albo przewóz.
Już, żeby iść po całości. Był niegdyś taki film komediowy o intrygującym tytule „Onion móvie”, w którym jednym z zagadnień był problem otyłości wśród Amerykanów. Problem, który władza jednak szybko rozwiązała wprowadzając wyższe normy wagi, od której można oficjalnie mówić o otyłości. W ten sposób USA uwolniło się od tej strasznej choroby. Można? Można. 😎 Wracając do sprawy, w żadne brutalne rozstrzygnięcia nie wierzę. Sprawa skończy się po cichu, umorzeniem lub wydaniem decyzji o obniżeniu dolnej granicy twardości stosowanych opon. Ta druga opcja jest oczywiście sarkazmem i nawiązaniem do wspomnianego filmu, ale takie operacje np. w przypadku emisji gazów cieplarnianych historia już zna.
Dawać żużel. Afery mi się przejadły.
fot. Darek Ryl