Meczem i wysoką porażką 37:53 ze Zdunek Wybrzeżem Gdańsk tarnowscy żużlowcy zakończyli ligowy sezon eWinner 1. Ligi żużlowej. Sezon przedziwny, okraszony covidowymi obostrzeniami, które w dużym stopniu determinowały jego przebieg. Był to też sezon, który przeprowadzono w ekspresowym tempie i taki, w którym od początku do końca pierwsze skrzypce grał zespół eWinner Apatora Toruń. Ekipa Tomasza Bajerskiego miała jasno i klarownie określony cel na tę kampanię, a kilka dni wcześniej dopięła swego nokautując tarnowian 64:26. Za moment skończymy rozgrywki 2020 i liczymy, że gdy na liczniku pokaże się liczba 2021 normalności będzie nieco więcej.
Kiedy kilka tygodni przed pierwszym meczem w Gdańsku miałem okazję wziąć udział w sesji fotograficznej i kilku nagraniach wideo Unii Tarnów, nie dało się nie zauważyć, że ze wszystkich zawodników spadł sporej masy ciężar. Ów balast związany był z olbrzymią niepewnością co do kształtu rozgrywek w obecnym sezonie, a nawet z olbrzymimi wątpliwościami, czy liga w ogóle wystartuje. Ostatecznie udało się dojść do porozumienia z władzami i wypracować procedury, które w znaczący sposób ograniczały swobodę pracy (w tym także mediów), ale dawały kibicom żużel czystej postaci oraz towarzyszące mu emocje. Obrazki z sezonu 2020, jak i całe te rozgrywki zostaną w pamięci na długo. Puste trybuny, maski na twarzach i dość rygorystycznie nadzorowany dystans społeczny będą za kilka lat kluczowymi epitetami opisującymi dobiegające dziś końca rozgrywki. Dla samych zawodników kluczową sprawą był fakt, że udało się objechać te 14 kolejek i podreperować i tak mocno zredukowane za sprawą pandemii tabele budżetowe. A przecież z żużla nie żyją tylko oni. Są jeszcze mechanicy, menedżerowie, osoby funkcyjne i wiele innych, dla których życie zawodowe toczy się z reguły od marca do listopada. W tym jednak wypadku okres przychodowy skrócił się właściwie do trzech miesięcy.
Jaka była Unia Tarnów w sezonie 2020? Mocno rozchwiana i nie do końca wyrazista, choć potrafiąca narobić wiele szkód swoim rywalom oraz – nie licząc ostatniego występu w Toruniu – całkiem skuteczna na obcych torach. To właśnie od wygranej nad Zdunek Wybrzeżem Gdańsk Unia rozpoczęła batalię na pierwszoligowym froncie, zaskakując wtedy właściwie wszystkich. Później przyszedł zimny prysznic od faworytów rozgrywek, a po niej seria kilku kolejnych wygranych. Jednak ostatni mecz z Gdańskiem potwierdził wielką bolączkę ekipy Tomasza Proszowskiego, jaką w tym roku była jazda na własnym torze. Unia wyglądała przy Zbylitowskiej 3 jakby ktoś po niemal każdym treningu podmieniał im ułożoną wcześniej nawierzchnię, kopiąc przy tym kilka dołów, na których żużlowcy z Tarnowa od czasu do czasu się wywracali. Dla obserwatora z zewnątrz równanie wydaje się proste: na wyjazdach zawodnicy czuli się pewniej, bo nie musieli opierać się na żadnych testowanych wcześniej przełożeniach podczas, gdy u siebie setup’y z treningów zupełnie nie przystawały do tego, czym z reguły dysponowali goście. I tak oto tarnowski kibic dostawał jedno rozczarowanie za drugim (z kilkoma wyjątkami), obraz braku zaangażowania i walki o wynik. To zniechęca nawet najzagorzalszych żużlowych fanów, a to przecież dla tego kibica robi się to całe show. To z pewnością największe rozczarowanie i minus w ocenie Unii AD 2020.
Jeżeli szukać jakichś pozytywów to z pewnością zaliczyłbym do nich zakontraktowanie Kima Nilssona. Szwed niejednokrotnie był podporą drużyny i dobrze wywiązał się ze swojej roli. Dużo cennych punktów przywoził też junior Mateusz Cierniak, który lada moment być może zdecyduje się wejść szczebel wyżej i spróbować swoich sił w PGE Ekstralidze. Duży plus stawiam także przy nazwisku Ernesta Kozy i Przemysława Koniecznego. Szczególnie ten drugi wykonał olbrzymią pracę przez cały ten rok i w mojej opinii zrobił największy progres spośród jeżdżących w Unii zawodników. Brawo. Ernest zaliczył z kolei dużo gorszą końcówkę, ale cały sezon należy oceniać w kontekście dobrze rozegranej kampanii.
Co dalej? Już teraz należy myśleć o kolejnym sezonie. Rok 2021 może być trudny, choć można żartobliwie stwierdzić, że przecież w stawce nie będzie już dream teamu z Torunia. Będą jednak inni. Podrażnieni porażkami w PGE Ekstralidze żużlowcy ROW-u Rybnik, aspirujące ekipy z Gdańska, Łodzi, czy najpewniej bardzo nieobliczalna drużyna Wilków Krosno. Ciągle też nie wiemy jaką rolę w całej tej historii odegra ten nieszczęsny Covid-19. Skład najpewniej należałoby przewietrzyć, podziękować za trud jazdy w lewo kilku chłopakom i poszukać nowych rozwiązań. Wiem, że gdyby Unia zechciała powalczyć o awans, to jazda w PGE Ekstralidze 2022 byłaby możliwa, nawet na obecnym (ale mocno podreperowanym) stadionie. Na to jednak potrzebne są fundusze, żeby żużlowa elita nie stała się znów jednoroczną przygodą.
Życzyłbym sobie i nam wszystkim, żeby kolejny rok żużlowych rozgrywek w Polsce i na świecie odbył się bez tego covidowego ustrojstwa w roli głównej, a sport nie doświadczał już więcej pustych trybun. To w końcu dla was drodzy kibice ten sport wymyślono.
fot. Janusz Tokarski