– Z samym Tungatem będzie trudno je wygrywać – tak przed meczem z Aforti Startem Gniezno mówił trener Unii Tarnów, Paweł Baran. Obraz poniedziałkowej rywalizacji tylko te słowa potwierdził. Pomiędzy Australijczykiem, który w spotkaniu z gnieźnianami zdobył 13 punktów, a resztą zespołu widać było sportową przepaść. Choć i sam Tungate na początku meczu wyraźnie był jakiś nieswój.
Temperatura, przy której rozgrywano mecz w Tarnowie znakomicie odzwierciedla chłodne nastroje, panujące w Unii od samego początku rywalizacji w eWinner 1. Lidze Żużlowej. Czwarta porażka z rzędu to już nie przypadek. Biorąc nawet poprawkę na brak kontuzjowanego Nielsa Kristiana Iversena trudno jest w Unii szukać perspektyw na odwrócenie tendencji także po jego powrocie. Ligowych spotkań cały czas będzie ubywać, a na wyjazdach to tarnowianie będą z góry wskazywani jako zespół będący na straconej pozycji. A do utrzymania i gonienia całej stawki punkty będą potrzebne jak tlen do życia. Dosłownie.
Aforti Start Gniezno w Tarnowie zaprezentował się jak zespół niemalże kompletny. Żużlowcy Rafaela Wojciechowskiego do każdego kolejnego biegu podjeżdżali wyraźnie skoncentrowani, pełni ambicji, a w jeździe takich zawodników jak Frederik Jakobsen, Timo Lahti, czy Oskar Fajfer nie brakowało zdrowej, sportowej agresji. Nawet Mirosław Jabłoński, który ostatnimi czasy bardziej kojarzony jest z dziuplą komentatorską niż z wielkimi zdobyczami punktowymi rozegrał tego dnia świetne zawody, szczególnie w pierwszej części spotkania. Jabłoński nie załapał się do biegów nominowanych, zdobył 7 punktów, czyli tyle, co trzeci najlepiej punktujący zawodnik gospodarzy Kim Nilsson (w pięciu startach). Jak nie w Tarnowie jeździł też Peter Kildemand, zawodnik Unii w roku 2018, kiedy z ogromnymi problemami rywalizował na tym torze w PGE Ekstralidze. Dla Duńczyka pozostanie na zapleczu okazuje się więc dobrym posunięciem w kontekście utrzymania pewnego sportowego poziomu i punktowych zdobyczy. Goście z Gniezna przez dwie pierwsze serie wypracowali sobie przewagę dziesięciu punktów, której nie oddali już do samego końca.
A Unia przez pierwszych siedem biegów była w lesie. Nie na swoim domowym torze, a gdzieś pomiędzy zagubieniem a nieporozumieniem. Niedopasowany sprzęt lub zupełnie inne warunki torowe niż na piątkowo – sobotnich treningach sprawiły, że drużyna Tomasza Proszowskiego wyglądała jakby swój mecz rozgrywała na zupełnie obcym stadionie. Rohan Tungate, niekwestionowany lider zespołu w pierwszych dwóch swoich biegach przywiózł zaledwie jeden punkt zdobyty zresztą na Dawidzie Rempale. W kolejnym swoim starcie Tungate wyglądał już zupełnie inaczej i był dla przyjezdnych zwyczajnie „niełapalny”, a na tle kolegów z zespołu wyglądał jak Porsche Carrera przy wyremontowanym i może lekko podrasowanym Passacie. Trochę lepiej zaczęli jeździć Ernest Koza, Artur Mroczka, czy wspomniany już wyżej Nilsson, ale straty z pierwszej części meczu nie udało się już odrobić i Unia przegrała czwarty mecz z rzędu, tym razem 42:48.
Co dalej? Widmo spadku zagląda na Zbylitowską coraz mocniej, choć trzeba pamiętać, że do końca rozgrywek pozostaje ciągle dziesięć ligowych spotkań. Unia, jak kania dżdżu potrzebuje dziś zdrowego Iversena, jednak na powrót Duńczyka przed kolejnym meczem w Rybniku (8 maja) raczej nie ma co liczyć. Niewiadomą będzie także forma, w jakiej kreowany na drugiego lidera zespołu zawodnik zaprezentuje po kontuzji i czy wreszcie na wyższy poziom sportowy wskoczą tarnowscy juniorzy. Przemysław Konieczny i Dawid Rempała na razie wyglądają mocno poniżej przeciętnej, a przecież to już dość objeżdżeni na tym poziomie rozgrywkowym zawodnicy. Na ten moment trudno przypuszczać, żeby po kolejnej, piątej kolejce eWinner 1. Ligi Żużlowej tarnowska Unia miała na sowim koncie jakiekolwiek punkty.
fot. Sebastian Maciejko