Za nami już osiem kolejek w PGE Ekstralidze. Naturalnym jest, że coraz częściej mówi się więc o play-offach i tym, kogo w walce o medale może zabraknąć, a która z ekip będzie musiała się pożegnać z żużlową elitą. I ku mojemu zaskoczeniu pojawiają się głosy, wspominające o braku miejsca w finałowej rundzie dla aktualnych i wieloletnich mistrzów Polski Fogo Unii Leszno. Tylko, że to raczej mało realna opcja, której osobiście w ogóle nie biorę pod uwagę.
Czy Fogo Unia Leszno miewa problemy? Jasne, że tak. Czy są one na tyle duże, że ekipa Piotra Barona będzie miała kłopot z wygrywaniem większości pozostałych spotkań? Niekoniecznie. Wystarczy spojrzeć w terminarz leszczynian, by uświadomić sobie, że z sześciu ostatnich spotkań rundy zasadniczej Unia rozegra na swoim torze aż cztery. A przecież nawet mający spore problemy sprzętowe Piotr Pawlicki jest w stanie u siebie wykręcić wynik w okolicach dwucyfrówki. Podobnie zresztą ma się rzecz z Jaimonem Lidseyem, który w Gorzowie Wielkopolskim dowiózł jedynie 2+2. Tyle, że ten nieco dziurawy zespół osiągnął przyzwoity wynik, zdobywając na bardzo trudnym terenie 43 punkty, a raz po raz objawia się nam kolejny leszczyńskopochodny talent w postaci Damiana Ratajczaka. Teraz przed Kołodziejem i spółką mecz z Eltrox Włókniarzem Częstochowa, którego na moje będą faworytem, wygrają i zdobędą komplet trzech punktów. Wszystko wróci (prawie) do normy, choć nie ukrywam, że ten sezon wreszcie i na szczęście jest jakiś inny, bez tej byczej, nudnej dominacji. Brak finałowego dwumeczu dla Fogo Unii już tak bardzo mnie nie zdziwi.
A skoro o nudzie mowa to w żużlowych rozgrywkach do worka z męczącymi rzeczami wrzucić należy wyjazdowe poczynania Zooleszcz DPV Logistic GKM-u Grudziądz, na które patrzy się jak na występ Rafała na eurowizji ciężko (choć ligę niżej jest zespół, na który w ogóle ciężej się patrzy), a z obrazu, który widzimy wypływa totalna bezradność drużyny Janusza Ślączki. Tu już nawet nie chodzi o ten piątkowy blamaż we Wrocławiu, bo tam polegnie najpewniej w tym roku już każda ekipa, lecz sposób w jaki prezentują się prawie wszyscy zawodnicy GKM-u nie może napawać optymizmem. Jeszcze przed sezonem, twierdziłem, że mimo „papierowego” skazaniu na spadek grudziądzanie mogą namieszać, jeśli poszczególni zawodnicy wrócą, bądź wykrzeszą z siebie najwyższą możliwą do osiągnięcia formę. A tu lipa. Jedzie tylko Nicki Pedersen, który w tym momencie wygląda jak czarny smok z serii gier Heroes M&M w armii złożonej jeszcze z siedmiu chochlików. To się może nie udać. Jeśli do tego dołożymy ostatnie arcyważne zwycięstwo Marwis.pl Falubazu nad eWinner Apatorem sytuacja grudziądzan staje się nie do pozazdroszczenia. Prawdziwy sprawdzian #GRUZIE już w niedzielę. Mecz, na który specjalnie nikogo nie trzeba zapraszać.
Teraz trochę o zamaskowanych bohaterach. Noszenie antycovidowych maseczek było i jest dla mnie jednym z bardziej uciążliwych obostrzeń i zaleceń w walce z tym ustrojstwem (takich, które dotykając ogółu, pomijając dramaty ludzkie związane z zamykaniem gospodarki). No, ale gdzieś opublikowano badania, że właściwie te maski to niewiele dają, a kiedy jakiś czas temu pandemia lekko odpuściła zdecydowano, że na świeżym powietrzu to można i bez tych maseczek paradować. No i pościągaliśmy je wszyscy, ale sportowcy nie. I to jest dla mnie sporym absurdem, bo w środowisku, które jest w założeniu tak szczelnie odizolowane, przebadane, przetestowane trudno o zakażenie, a sama rywalizacja dzieje się przecież na świeżym powietrzu. Reporterzy w studio, kibice na trybunach mogą swobodnie oddychać, a podchodzący do wywiadu zawodnik musi pamiętać, żeby czasem nosa nie odsłonić. Skoro my wszyscy możemy funkcjonować bez maseczek, powinniśmy zdjąć te maski także osobom zaangażowanym w sport. Zresztą nie o tylko żużel mi się tu rozchodzi, bo to samo zaobserwować można w innych dyscyplinach, w tym także w rozegranym w Baku Grand Prix Formuły 1. Rozumiem, że są to pewne ustalenia na wysokim szczeblu, jeszcze sprzed startu rozgrywek, choć chyba wszystkim zainteresowanym byłoby lżej, gdyby akurat ten przepis nieco złagodzić.
Na koniec o kontuzjach, których w ostatni weekend przybyło masowo w eWinner 1. Lidze Żużlowej. Kłopoty mają ekipy z Gniezna (Kildemand), znowu Tarnowa (Koza, Bober), czy Bydgoszczy (Zengota, Bellego). Wszystkim zawodnikom życzymy szybkiego powrotu do zdrowia i na tor, a drużynie AFORTI Start Gniezno gratulujemy szybkiego działania i kontraktu z Peterem Ljungiem. Szwed co prawda jakieś dwa miesiące nie jeździł w lidze, ale to może okazać się dla niego akurat korzystnym rozwiązaniem, dającym czas na poukładanie spraw sprzętowych, bo poziom sportowy na przyzwoitym poziomie utrzymać potrafi, co nawet pokazał w Szwecji. Mając zatem perspektywę jazdy na przykład z juniorem w składzie, logicznym wydaje się więc opcja z Ljungiem, który do tej pory z kanapy przyglądał się poczynaniom swojego, byłego już klubu z Krosna.
fot. Tomasz Jocz / speedwayekstraliga.pl