O tym, że tor w Tarnowie może spędzać sen z powiek wielu zawodnikom, wiedzą praktycznie wszyscy. Dlatego ci, którzy mieli okazję poznać tajniki tarnowskiego owalu chętnie dzielą się swoją wiedzą z tymi, z którymi przychodzi im współpracować. Tak też zrobił Marek Cieślak, gdy po kilku sezonach spędzonych w Tarnowie, przyjechał z ekipą Falubazu, by przyciąć skrzydła tarnowskim Jaskółkom. Patykiem po torze rozrysowywał Justinowi Sedgmenowi jak należy pokonywać łuki na torze w Mościcach. Akurat ten żużlowiec nie odrobił lekcji, bo w spotkaniu nie zapunktował, ale nie do końca jestem przekonany, że zawiodły tu techniki nauczyciela. Stąd wzięła się nazwa felietonów, jakimi przez jakiś czas będę męczył czytelników bloga rafalmartuszewski.com. I przyjmijmy, że to najpoważniejsze uzasadnienie dla tej nazwy, bo przecież nie będziemy posądzać autora tekstu o megalomanię i wplatanie swego nazwiska wszędzie, gdzie tylko to możliwe.
Sukcesy polskich żużlowców w ubiegłym sezonie przyćmiła kontuzja legendy światowego żużla – Tomasza Golloba. Dla mnie, dla osoby, która pokochała czarny sport właśnie za jego sprawą, była to niezwykle trudna sytuacja. Nigdy nie pomyślałbym, że mój idol będzie kończył karierę w ten sposób. Marzyłem, by zamknął ten rozdział za sobą tak, jak on to sobie zaplanuje. Nie przekonywały mnie nigdy argumenty, że mógł odejść na szczycie zamiast rozdrabniać swoją karierę. Takie ikony jak Gollob mają prawo kończyć swoją przygodę ze sportem na swoich własnych zasadach, a nam – pozostaje to tylko uszanować.
Los jednak znowu zakpił z naszych rozważań, planów i przewidywań. Brutalnie zamknął pewien rozdział polskiego sportu i przypomniał nam jak mali jesteśmy wobec jego kaprysów. Stało się jednak jak się stało i choćbyśmy chcieli to czasu nie cofniemy. Wszyscy musimy mierzyć się z nowymi realiami i na nowo musimy przetestować swoje wartości. I jak zazwyczaj w takich przypadkach, okazuje się, że nie każdy potrafi zachować przyzwoitość.
Trudno mi wyrazić, jak bardzo chciałbym, by cierpienia Mistrza nie były tak wielkie. Jestem wdzięczny wszystkim tym, którzy wsparli Golloba duchowo, ale i finansowo, bo nie ukrywajmy – jego rehabilitacja pochłonie ogromne sumy pieniędzy. Nie zabrakło takich, co zdecydowali się Tomaszowi zaglądać do portfela i szydzić z wszelkich zbiórek finansowych. Cóż, nad takimi osobami nawet nie warto się rozwodzić i udowadniać im jak wąskie okazały się być ich horyzonty myślowe. Ale znaleźli się też tacy, którzy zdecydowali się zaglądać do portfeli innym. Pojawiły się głosy znamienitych przecież postaci (kryterium oceny znamienitości jest dość niewyraźne, ale na potrzeby tego felietonu zastosowałem mniemanie o sobie tych, którzy takie tezy wygłosili), by żużlowcy czynnie uprawiający sport przekazali część swojego wynagrodzenia z pierwszej kolejki na rzecz Mistrza. Idea szczytna, ale przyznam się szczerze, że takie formy szantażu emocjonalnego działają na mnie jak płachta na byka. Pomoc – w jakiejkolwiek formie, zawsze jest sprawą indywidualną i jest dla mnie rzeczą oczywistą, że ktoś, kto chce pomóc, to nie trzeba go do tego zmuszać. A jeśli ktoś nie chce udzielić wsparcia, to za żadne skarby nie powinno się tego od niego wymagać, bo wyciąganie ręki po cudze pieniądze – nawet jeśli kierują nami dobre intencje, zawsze jest po prostu… wyciąganiem ręki po cudze pieniądze. Według mnie jest to po prostu niesmaczne.
Mimo wszystko, Tomasz Gollob wciąż potrzebuje naszej pomocy i jeśli ktoś jest w stanie mu jej udzielić, to gorąco do tego zachęcam. Ale na pewno nie kieruję tego apelu w stronę konkretnych grup czy ludzi, a po prostu – do osób, które czują się na siłach, by wziąć udział w ogólnonarodowej zbiórce pieniędzy na rehabilitację człowieka dzięki, któremu wielu z nas pokochało żużel takim, jakim on jest – fascynującym, ale i cholernie niebezpiecznym.
Michał Patyk
fot. Super Express