Odpowiadając już na wstępie na zadane powyżej pytanie można śmiało pokusić się o stwierdzenie, że raczej wszystko w porządku. Jednak po krótkiej chwili zastanowienia łatwo można dojść do wniosku, że w porządku to jest tylko u nas, nad Wisłą. Mamy fajną ligę (i to wcale nie jedną), bogatych sponsorów, zainteresowanie medialne, czy nawet ciągle niezaspokojony apetyt żużlowych kibiców, których żużel przyciąga na stadiony niejednokrotnie więcej niż piłkarska PKO Ekstraklasa. W Polsce speedway ma się świetnie. Gorzej gdy wychylimy nos poza ten piękny kraj…
W ostatni weekend w rosyjskim Togliatti rozegrano drugi w historii finał Speedway of Nations. Impreza, która na pewno swoją formułą przyciąga widzów z całego żużlowego świata, eliminując w walce o mistrzostwo świata drużyny cztero, czy pięcioosobowe znane z wcześniej rozgrywanego Drużynowego Pucharu Świata (SWC). I tak drugi rok z rzędu najlepszą ekipą, a będąc precyzyjnym – parą w światowym żużlu została reprezentacja Rosji z dwiema torpedami Artiomem Łagutą i Emilem Sajfutdinowem na czele. W poniedziałek rano każdy żużlowy laik otwierając gazetę do porannej kawy śmiało mógł stwierdzić, że Rosjanie w tym „naszym” czarnym sporcie są absolutną potęgą. Nie od dziś wiadomo bowiem, że zdobyć tytuł w każdej dyscyplinie jest trudno, ale jeszcze trudniej jest go obronić. W rzeczywistości team Sbornej – jak większość startujących w Togliatti zawodników – wyszkolony został w Polsce, w najlepszej*, najbogatszej i najbardziej dbającej o szczegóły lidze świata. Zresztą cała formuła SoN stworzona jest w taki sposób, żeby właśnie te małe zespoliki, pary mogły dostarczyć maksimum emocji do samego końca, a na końcowy triumf mogło łasić się więcej niż jedna, czy dwie ekipy. W przeciwnym razie w starym i dobrym DPŚ (za którym cholernie tęsknię!) znów rządziliby ci nudni rokrocznie Polacy. A tego przecież światowy speedway nie chce i ja to rozumiem. Wystarczyło patrzeć na ten wiwatujący przy każdym wyjeździe do swojego biegu rosyjski tłum. Zakładam, że to samo byłoby w Niemczech, Danii, czy we Francji, choć w tej ostatniej doszło ostatnio do sporej kompromitacji.
We francuskim Macon w sobotę miał odbyć się finał Drużynowych Mistrzostw Europy Juniorów. Zawodów nie udało się rozegrać, bo w sobotę awarii uległa taśma startowa, a w niedzielę – jak donoszą branżowe portale – organizator zapomniał zorganizować opieki medycznej. Rzecz wydawałoby się oczywista, niczym zabranie portfela udając się na zakupy, ale jednak w tym miejscu i w tym czasie nie do przeskoczenia dla działaczy z tej jakże malowniczej miejscowości. To jeden z wielu obrazów i dowodów na to, że żużel za granicą traktowany jest często po macoszemu, jak zwykła zabawa, czy event czysto rozrywkowy, bynajmniej nie jak poważna dyscyplina sportu. Mimo, że wydarzenia z Francji nie mają wielkiego przełożenia na to, co dzieje się obecnie w Polsce to tego typu incydenty mają ogromne znaczenie dla przyszłości światowego speedwaya, co więcej, doskonale uwidaczniają jego miejsce w szeregu sportów motorowych. Dodajmy, że jest to bardzo odległe miejsce.
Żużel od lat napędzają Polacy i polskie pieniądze. W zupełności podzielam opinię, że jest to nasz sport narodowy. Pewnie nie jedyny i nie pierwszy (bo przecież naraziłbym się na przykład kibicom siatkówki), ale sport, który elektryzuje, mobilizuje i dostarcza rozrywki dziesiątkom tysięcy ludzi. Tydzień w tydzień. Być może za kilka, może kilkanaście lat o speedwayu będziemy już mówić tylko u nas, a w pozostałych miejscach na Ziemi przedwojenny i tak bardzo popularny „dirt-track” będzie już tylko rozrywką czysto festynową. Żeby się tak nie stało do pracy muszą wziąć się wielcy działacze tej dyscypliny, promotorzy, także polscy, którzy coraz częściej dominują na europejskim rynku. Dlatego też ogromnie cieszę się, że w światowej czołówce są tacy zawodnicy jak Martin Vaculik, Matej Zagar, czy nawet pukający do czasu do czasu do przedsionka wielkich imprez Francuz Dimitri Bergé. Ich ewentualne sukcesy mogą zadziałać jak żużlowe koło zamachowe i przyczynić się do rozwoju całej dyscypliny. Dziś nie wiem jak będzie wyglądał speedway za X lat, ale marzę, żebym na ligowy mecz w Tarnowie mógł przyjść jeszcze z wnukiem. Czego i sobie i Państwu życzę.
PS. I chciałbym jeszcze Hiszpana w Grand Prix. 😉
* Najlepszej według subiektywnej opinii autora.
fot. Marcin Karczewski / Speedway Ekstraliga