Świat sportu pozornie kojarzy się z wszelako pojętą wolnością. Prawda historyczna jednak jest zgoła inna i wskazuje na to, że podłoże aktualnej mowy nienawiści wynika z wielu lat stosowania opresji wobec kobiet – pisze w swojej pracy dyplomowej i felietonie Angelika Garczyk.
W żaden sposób nie odkryję Ameryki, gdy zacznę od stwierdzenia, że mowa nienawiści to zjawisko wielowymiarowe, które tak naprawdę trudno zdefiniować. „Hejt” w końcu stanowi przedmiot badań tylu ekspertów, ilu obszarów dotyczy – płeć, orientacja seksualna, religia, wiek, czy też pochodzenie to tylko kilka z nich. Pomimo tego w dalszym ciągu pozostaje wiele do odkrycia, a także uregulowania choćby od strony prawnej. Zdaję sobie z tego doskonale sprawę, ponieważ sama przez ostatni rok poświęciłam temu problemowi wiele godzin, robiąc badania do mojej pracy licencjackiej. Niestety czas ten nijak się ma do skali problemu, z którym się zmagamy.
Hejterzy znajdują sobie różne powody do szerzenia nienawistnych komentarzy. Trend ten więc już dawno przeniknął i na dobre zagościł w sportowej narracji. Często zdarza się, że ludzie – mam tutaj na myśli zarówno dziennikarzy, jak i kibiców – uciekają od odpowiedzialności za swoje słowa pod pretekstem „wyrażania opinii” w imię „wolności słowa”. W efekcie trudno nam odróżnić ukryty hejt od uzasadnionej krytyki. Aczkolwiek w jednej kwestii specjaliści pozostają zgodni – należy zauważyć, iż mowa nienawiści jest stricte związana z cechami ofiar, które genetycznie odziedziczyły, a więc nie mogą ich zmienić. Z racji tego hejterzy nie skupiają się jedynie na poziomie sportowym zawodników, gdyż często obelgi dotykają ich w sposób osobisty i służą ustaleniu pewnej hierarchii.
Podziały na „lepszych” i „gorszych” od zawsze funkcjonowały w przestrzeni publicznej, dlatego też negatywny wpływ mowy nienawiści można doszukać się już w zamierzchłej przeszłości, choć zjawisko to jeszcze wtedy nie znalazło się w społecznym dyskursie. Świat idzie do przodu i coraz bardziej się rozwija, lecz wyniki badań pokazują, że w dalszym ciągu te same grupy społeczne są najczęstszymi celami nienawistników – to one od setek lat zmagają się z brakiem akceptacji, ogólną niechęcią, marginalizacją lub nawet opresją. Jednym z najlepszych przykładów, dowodzących prawdziwości tej tezy, jest sytuacja kobiet w sporcie – nie tylko w żużlu, ale we wszystkich dyscyplinach.
Ku mojemu zaskoczeniu okazuje się, że tak naprawdę mało kto mówi o związku pomiędzy latami opresji kobiet w sporcie, a panującą mową nienawiści przeciwko nim w tym środowisku. Niezwykle trudnym było znalezienie naukowych źródeł, które opisywałyby bolączki kobiet na przestrzeni wieków w związku z walką o pozwolenie na choćby oglądanie sportowych zmagań na światowych arenach, nie wspominając o uprawianiu przez nich aktywności fizycznej. Temat ten był przez lata pomijany, ponieważ historycy opisywali jedynie osiągnięcia mężczyzn. Dlatego też doszłam do wniosku, że warto podzielić się moimi spostrzeżeniami z szerszą publicznością. Zanim jednak przejdę do meritum pragnę zaznaczyć, że moim zadaniem od początku było wykazanie problemu mowy nienawiści tylko i wyłącznie na tle płci, więc w dalszej części nie poruszę problemów zawodniczek związanych z ich kolorem skóry, orientacją czy wyznaniem. Nie wynika to z mojego braku zainteresowania tematem – chodzi tylko i wyłącznie o to, że trudno jest w pracy licencjackiej poruszyć tyle obszernych zagadnień, gdyż każde z nich mogłoby stanowić osobną rozprawę.
Ucisk kobiet w sporcie to bezpośredni efekt tysiącleci kłamstw, fałszywych przekonań niepopartych naukowymi dowodami, a także wynikających z tego uprzedzeń i stereotypów. Podążają one za zawodniczkami jak cień do dnia dzisiejszego, mimo że większość z krzywdzących teorii została już dawno obalona. Jak źródła historyczne pokazują, już Arystoteles w starożytności przekonywał, że płeć piękna nie jest fizycznie zdolna do podejmowania wysiłku fizycznego na poziomie sportowym, gdyż „rządzi nimi ich układ rozrodczy, który ogranicza ilość energii przepływającej przez ich ciało” (Women’s Sports History 2016). Nic więc dziwnego, że tylko w niektórych greckich polis, takich jak Sparta, kobiety otrzymywały pozwolenie na uczestnictwo w aktywności fizycznej. W innych częściach Grecji, np. w Olimpii czy Koryncie, sytuacja była jeszcze gorsza. Według Allena Guttmanna kobiety były traktowane na równi z niewolnikami, dlatego Grecy, traktując zawody sportowe jako część religijnych ceremonii, nie pozwalali im na uczestnictwo w zmaganiach, a nawet obserwowanie ich w roli widza. Na tym jednak zakazy się nie kończyły – grecki geograf Pauzaniasz przytacza przypadek z miasta Elis, którego władze zarządziły, że jeśli kobieta zostanie przyłapana na terenie odbywających się Igrzysk Olimpijskich, to zostanie zrzucona z góry Typaeum do rzeki płynącej w pobliżu (The World History Archive and Compendium 2017). Podsumowując, starożytna Grecja wydaje się być miejscem pełnym skrajności, ponieważ z jednej strony Ateny uważane są za ojczyznę demokracji, z drugiej zaś mamy do czynienia z Olimpią, która jawnie segregowała społeczeństwo ze względu na płeć.
Patrząc na wpływ kościoła katolickiego na życie społeczne w średniowieczu, spodziewałam się, że doszukam się tam szeregu ograniczeń w zakresie dostępu kobiet do uprawiania sportu. Miło się jednak zaskoczyłam, ponieważ jak się okazuje, sytuacja kobiet nieznacznie się poprawiła i ta dobra passa trwała aż do około XVIII wieku. Mój zawód był więc tym większy, gdy czytałam o stopniowym pogorszeniu sytuacji płci pięknej w XIX wieku. Głównym czynnikiem, który przyczynił się do tego stanu rzeczy, były oczywiście nierealistyczne standardy narzucane kobietom, mające na celu zmuszenie ich do dostosowania się do aktualnie panującego kanonu piękna. Trudno tutaj nie doszukać się analogii do pozycji kobiet w naszych czasach.
Idealna wiktoriańska kobieta stanowiła absolutne zaprzeczenie kobiety silnej, wysportowanej i zwinnej – miała ona być delikatna, wręcz krucha i bierna w kwestii jakiejkolwiek aktywności. Pisarki Jackie Mansky i Maya Wei-Haas podkreślają, że częściowa inspiracja pochodziła z ciał wyniszczonych gruźlicą – to właśnie tę bladość i marność pragnięto odtworzyć. Co więcej, historyczka Kathleen E. McCrone opisuje że kobiety, które łamały przyjęte normy, były trzymane w ryzach. Koronnym argumentem pozostawało fałszywe przekonanie, iż sport negatywnie odbije się na zdolności reprodukcyjnej kobiet, a także sprawi, że staną się one nieatrakcyjne dla płci przeciwnej. Tamtejsi eksperci bali się jednak badać kobiece ciała, gdyż temat ten w dalszym ciągu pozostawał w sferze tabu. Mężczyźni wykorzystywali więc to i utrzymywali, że wszelkie dyscypliny są zbyt męskie dla słabych kobiet, których miejsce pozostawało w domu. Bali się oni zaburzenia podziału na to, co „męskie” i „damskie” oraz że ewentualne zaangażowanie kobiet w sporty zespołowe zagrozi „czystości” męskiego świata sportu.
fot. Wikipedia, Ancient Greek Women in Sport, The World History Archive and Compendium