W brytyjskich szkołach usuwane są zegary tarczowe, bo uczniowie nie potrafią z nich korzystać. Być może mało żużlowa informacja, ale tylko ta w minionym tygodniu zaskoczyła mnie bardziej niż obecna forma Fredrika Lindgrena. Szwed zdominował PGE Ekstraligę i w parze z Nickim Pedersenem królują w ligowych statystykach, potwierdzając tym samym regułę, że od żużla wypada czasem po prostu odpocząć.
Dyspozycja Fredrika Lindgrena to materiał na dobry film z gatunku sci-fi. Szczególnie lubię te o kosmitach, dlatego fajnie, że i w żużlu się takowy pojawił. Żużlowiec forBET Włókniarza Częstochowa jeździ w innej lidze, a skoro ta jest najlepsza na świecie, to Szwed startuje w galaktycznej. Brak słów. A jeszcze w październiku wydawało się, że kariera tego zawodnika ma się ku końcowi. Wtedy to czwarty żużlowiec klasyfikacji generalnej SGP i jeden z liderów rybnickiego ROW-u ogłosił zakończenie sezonu z powodu przykrej kontuzji kręgosłupa, której nabawił się w meczu angielskiej Premiership. Lindgren zacisnął jednak zęby i już w grudniu rozpoczął treningi, których efekty dziś właśnie podziwiamy. Znakomita średnia 2,905 pkt/bieg (wygrał 18 biegów, trzy razy był drugi) po czterech rozegranych kolejkach imponuje chyba nawet samemu Markowi Cieślakowi. Ostatnio pojawiły się też teorie spiskowe o silnikach odrzutowych i paliwie rakietowym, z których miałby korzystać Lindgren, ale jak na razie nie znalazł się odważny, który w ramach protestu wyłożyłby 12 tysięcy złotych i sprawdził co tam w środku Szwed „ukrywa”. I chyba dobrze, bo taki detektyw prawdopodobnie mocno by się rozczarował. W sprzęcie Lindgrena nie ma magii. Jest za to olbrzymia praca wykonana zimą, podparta silnym charakterem i sportową złością. Przepis na sukces? Jak najbardziej.
Przypadek najlepszego jak do tej pory zawodnika PGE Ekstraligi to nie jedyny poświadczający fakt, że tegoroczne rozgrywki zdominowali rekonwalescenci. W jeszcze trudniejszej sytuacji był przecież zawodnik GRUPY AZOTY Unii Tarnów Nicki Pedersen. Warto przypomnieć, że jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, iż Duńczyk pożegna się ze speedwayem i skupi na wyleczeniu pogruchotanego ubiegłej wiosny kręgosłupa. W sezonie 2017 wystąpił zaledwie w czterech spotkaniach PGE Ekstraligi, a ostatnią średnią powyżej 2,000 miał w 2015 roku, kiedy został sklasyfikowany na 10. pozycji wśród najlepszych. Nieprawdopodobne? No pewnie. Jesienią cała żużlowa Polska wytykała Łukaszowi Sademu, że ten kupił kota w worku, w dodatku kota kulawego. I jak najbardziej mieli rację tyle, że to prezes beniaminka spija teraz śmietankę, bo forma Duńczyka u progu sezonu jest więcej niż wyborna. Sama średnia 2,762 pkt/bieg jest drugą w klasyfikacji najskuteczniejszych. Skąd tak dobra dyspozycja? Podobnie jak w przypadku Lindgrena i tutaj zadziałał ten sam mechanizm – dał o sobie znać sportowy gniew połączony z determinacją w dążeniu do sukcesów. Nicki Pedersen chciał wrócić do walki o najwyższe cele i nawiązać do najlepszych czasów w swojej karierze. Tak długi rozbrat ze speedwayem tylko mu w tym pomógł.
Niestety, fantastyczna seria Pedersena została przerwana przez upadek w ostatnim spotkaniu w Gorzowie Wielkopolskim. W momencie kiedy piszę ten tekst jeszcze nie jest znana data powrotu żużlowca na tor. Niemniej jednak, pęknięta kość w nadgarstku nie ma związku z kontuzją, której Duńczyk nabawił się w ubiegłym roku, choć oglądając sceny z tego makabrycznego karambolu wydaje się, że obecne konsekwencje należy rozpatrywać w kategorii cudu. Kibice w Tarnowie muszą uzbroić się w cierpliwość i czekać. Należy przypuszczać, że Nicki Pedersen wróci bez utraty choćby ułamka jego sportowej wartości. To taki typ sportowca.
Jeżeli powyższe dwa przykłady kogoś jeszcze nie przekonują, że w tegorocznej PGE Ekstralidze rządzą zawodnicy po szpitalnych przejściach, do zestawu należy dołożyć Piotra Pawlickiego. Czysty komplet w ostatnim meczu z Falubazem żużlowiec FOGO Unii zdobył po zaledwie czterech dniach treningu na torze, podczas gdy inni do formy dochodzą długimi tygodniami. Różnica w porównaniu z Fredrikiem Lindgrenem i Nickim Pedersenem jest taka, że Pawlicki odpoczywał znacznie krócej. Dodatkowe dwa miesiące to jednak wystarczająco długi czas, by głód żużla jeszcze bardziej spotęgował, tym bardziej w tak ambitnym zawodniku. Piotr Pawlicki wrócił i poprowadził zespół do kolejnego zwycięstwa. Zaskoczył już w pierwszej odsłonie, potwierdzając, że obecne rozgrywki, w rzeczy samej, należą do rekonwalescentów.
Tekst znalazł się w programie zawodów #3/2018: Tarnów – Wrocław (06.05.2018, V kolejka PGE Ekstraligi)
fot. Kamil Woldański / Speedway Ekstraliga