– Krzysztof Kasprzak jest taki sam – mówił po fantastycznym występie w Tarnowie lider gorzowskiej Cash Broker Stali w odniesieniu do katastrofalnej sobotniej postawy w Grand Prix Challenge. Dzień później błyszczał na torze beniaminka PGE Ekstraligi, gdzie wywalczył płatny komplet punktów.
Turnieju będącym przepustką do przyszłorocznego cyklu Grand Prix Krzysztof Kasprzak nawet nie dokończył. Po trzech nieudanych biegach i dwóch markowanych defektach zrezygnował z dalszej walki. Reprezentant Polski tłumaczył powody takiej postawy. – W Landshut po prostu miałem pecha. Trzecie, czwarte pole, tor zaorany, a były to dla mnie najważniejsze zawody w tym roku. Dosypali trzysta ton nawierzchni i orali tor w deszczu. To była parodia żużla – relacjonował.
Zdaniem żużlowca Cash Broker Stali Gorzów po przegranym starcie na torze w Landshut dalsza jazda traciła sens. – Kto wygrał start ten wygrywał bieg – przekonywał. – Ja je przegrywałem, więc nie było możliwości wyprzedzenia, bo koledzy ledwo co utrzymywali się na motocyklach. Nie miałem już szans po starcie, w dodatku w jednym z biegów wyrwało mi lekko kolano i po prostu nie jechałem dalej – dodał.
O straconej okazji na powrót do cyklu Grand Prix Kasprzak bardzo szybko zapomniał. Już następnego dnia w meczu ligowym w Tarnowie wychowanek Unii Leszno błyszczał zarówno na starcie, jak i na trasie. Co się zmieniło przez jedną noc? – Nic. Krzysztof Kasprzak jest taki sam – zaznaczył. – W Tarnowie wygrywałem starty i jechałem do przodu. Przez jedną dobę nikt nie nauczy się jeździć i nikt się tego nie oduczy. Dzisiaj najważniejsze jest dopasowanie sprzętu. Jeśli dopasujesz to masz formę, a jak jutro nie dopasujesz to jej nie masz – stwierdził.
Zespół Stanisława Chomskiego wygrał ostatecznie w Tarnowie 52:38 i niemal zapewnił sobie udział w fazie play-off. Krzysztof Kasprzak zdobył 14 punktów i bonus, notując występ idealny, choć jak sam powiedział Grupa Azoty Unia to nie był wcale przyjemny rywal. – Na pewno to nie był łatwy przeciwnik. Nigdy takiego nie ma w PGE Ekstralidze, szczególnie gdy rywal jedzie na własnym torze. Dopóki tor był śliski to wygrywali gospodarze, ale później już było dobrze. Cieszę się, że się udało i wszyscy dobrze pojechali, bo to nas bardzo przybliża do rundy play-off.
Kasprzak w latach 2010-2011 reprezentował barwy Unii Tarnów, ale wielkiej kariery w tym klubie nie zrobił. Mimo sporej porcji gwizdów, w niedzielę udowodnił tarnowskim kibicom, że z tamtejszym specyficznym torem radzi sobie doskonale. Nie obyło się jednak bez niespodzianek. – Na środku drugiego łuku pojawiła się wyrwa, która raz mnie mocno zaskoczyła i o mały włos nie uderzyłem w płot. Poodrywały się takie płaty, bo było gorąco, a tor też trzeba polewać. Trochę więc nawierzchnię zrobiła pogoda, ale tor był fajny i dobrze przygotowany, można było na nim dziś dużo zrobić. Na pewno jeśli u nas byłyby takie odrywające się płaty to pewnie dostalibyśmy karę, ale mam nadzieję, że w tym wypadku nic takiego nie będzie miało miejsca – zakończył.
fot. Mateusz Dzierwa