Geert Chatrou, człowiek uważany za mistrza świata w gwizdaniu musiałby z uznaniem pokiwać głową, gdyby oglądał niedzielny finał IMP w Lesznie. Salwy charakterystycznych dźwięków generowanych przez miejscowych kibiców w stronę Bartosza Zmarzlika – choć głośne – w ogóle go nie zdeprymowały, co więcej jeszcze dodały mu kopa i unikał ich jak na załączonym zdjęciu Marcina Karczewskiego. Wszystko przez wykluczenie Piotra Pawlickiego w dość kontrowersyjnej sytuacji. Kontrowersyjnej przynajmniej dla samych gwiżdżących.
W erze internetowych stron społecznościowych fala hejtu dopadła lidera gorzowskiej Stali także w sieci, choć pewnie on sam nie spieszy się do odpalenia przeglądarki i odbycia mało przyjemnej lektury z filiżanką kawy w dłoni. Nie on pierwszy. Czy w ogóle jest się czym przejmować?
O genezie przerwania biegu numer 5 napisano już wiele, więc daruję sobie rozkładanie go na czynniki pierwsze. Wystarczy, że każdy kibic w miejsce Zmarzlika wsadzi na motocykl swojego ulubionego żużlowca, nieważne czy będzie nim ktoś z Leszna, Zielonej Góry, Tarnowa, Machowej, czy Rzeszowa. Zakładam, że 95% osób byłoby oburzone, gdyby biegu w identycznych okolicznościach nie przerwano. Sprawcą niedzielnego zdarzenia był będący za plecami gorzowianina Piotr Pawlicki, a „błędem” Zmarzlika było to, że utrzymał się na motocyklu. Gdyby poszkodowany leżał, wykluczenie sprawcy (Pawlickiego) byłoby zupełnie naturalne, a kibice z Leszna najpewniej przełknęliby gorzki smak wyników tamtego wyścigu.
Podobnych sytuacji w żużlu mamy całą masę i dziwie się, że sędziowie tak rzadko przerywają biegi bez upadku. A przecież poszkodowani bywają często zmuszeni do zjazdu na trawę, bo choćby nie mają szprych w kole albo faulujący bez pardonu zamyka szlaban na szybszej ścieżce w ostatnim, w miarę bezpiecznym momencie. Oczywiście, grzechy zdarzają się także Bartkowi Zmarzlikowi. Ferwor walki, ambicja i chęć bycia najlepszym. Do tego kotła dodajmy sobie co chcemy, byleby nie zasłoniło nam to zdrowego rozsądku i śladowej ilości obiektywizmu. Rzeczywiście, zauważam, że tylko nieliczni rozjemcy decydują się na przerywanie biegu bez kontaktu zawodniczego kufra z torem, więc dla tych nielicznych właśnie dziś zamawiam piwo (zgłoście się w komentarzu 😉). A kibice? Tym nerwowo reagującym życzę większego spokoju i umiejętności spojrzenia na podobne przypadki z dystansu, choć wiem jak czasem potrzebny jest kibicowski szowinizm (no bo czymże bez niego byłyby jakiekolwiek derby?).
Po raz kolejny oberwało się też całej formule IMP. I tu z kolei najwięcej do nawrzucania organizatorom mają kibice… Bartosza Zmarzlika – bezsprzecznie najlepszego zawodnika rundy zasadniczej, dzięki której, według starych zasad zostałby nowym mistrzem Polski. No, ale reguły gry się zmieniły i każdy z uczestników turnieju znał je doskonale przed wyjściem na prezentację i do wywiadu z Łukaszem Benzem. Czy finał jest urokiem sam w sobie? Na pewno. Czy zbieranie i gorączkowanie się na komplet punktów w części zasadniczej ma sens? No pewnie, że tak, bo za dobry start jest nagroda – bezpośredni awans do finału IMP, gdzie mierzy się czterech najlepszych żużlowców turnieju. Czy jest to sprawiedliwe? I tak i nie, ale taki po prostu jest sport. W meczu piłkarskim (weźmy taki klasyk Górnik – Podbeskidzie 😎) jeden zespół może w strzałach celnych osiągnąć wynik 21:1 i przegrać mecz 0:1. Sport i jego piękno.
PS. O czwartym sukcesie Janusza Kołodzieja powiedziano i napisano już tyle, że szkoda się wymądrzać. Facet potwierdził znów, że na krajowej arenie jest zawodnikiem z absolutnego TOPu i pewnie wiele wody upłynie w Wiśle nim się to zmieni. Graty!
PS.2. Na koniec wrzucam jeszcze mistrza świata w gwizdaniu. 👌
fot. Marcin Karczewski / PGE Ekstraliga