O wrześniowych korkach od szampana, które strzelały we wszystkie strony po ostatnim biegu finałowego meczu z gdańskim Wybrzeżem, mało kto w Tarnowie już pamięta. Było, minęło, a przed drużyną Pawła Barana zadanie z serii tych bardziej skomplikowanych. Utrzymać zespół w PGE Ekstralidze, w co jak się okazuje nie wierzą eksperci, dziennikarze i bukmacherzy. Ci ostatni płacą nawet 500 zł za każdą postawioną na Unię złotówkę, jeżeli tylko tytuł DMP trafi do Tarnowa. Za złoto przedostatniego w zestawieniu szans MRGARDEN GKM-u Grudziądz można dostać jedynie 30 zł. Kandydat do spadku jest więc jednoznacznie wskazany. Wypadałoby teraz zrobić im wszystkim na złość, choć ustalmy na wstępie – łatwo na pewno nie będzie.
Mówi się, że Polska ma klimat trochę górski, a trochę morski. Zależy z której strony wieje wiatr. Ostatnie tygodnie wyglądały jednak jak sceny z filmów katastroficznych, tych o wielkich powodziach. Tłumy ludzi, stęsknionych za warkotem motocykli żużlowych fanów, dzień w dzień spoglądały w niebo. A pogoda swoje. Deszcz, śnieg i znowu deszcz. Wydawało się, że rozgrywki nie pierwszy raz ruszą z opóźnieniem, albo przynajmniej z wielkim dla siebie oporem, wszak jeszcze po świętach na żużlowej mapie Polski znajdowały się ośrodki, w których nie odbył się ani jeden trening (!). Jednym z nich był właśnie Tarnów. Kapryśna aura w znaczącym stopniu utrudniła przygotowanie się do bardzo trudnego sezonu. Jeszcze w marcu trener Paweł Baran mówił, że do rozgrywek jego zespół może przystąpić bez ani jednego sparingu. – Nie boimy się tego, ale zakładamy też i taki scenariusz – mówił. Dziś wiemy, że wszystkie planowane mecze kontrolne (z Rzeszowem, Wrocławiem i Lublinem) rzeczywiście nie doszły do skutku, a Unia wyjechała na tor dopiero w kwietniu, czyli na długo po tym, jak na swoim obiekcie po raz pierwszy w tym roku trenował mistrz Polski FOGO Unia Leszno (11 marca). Dopiero wtedy tarnowska nawierzchnia pozwalała na bezpieczną jazdę. Cała sytuacja naturalnie rodzi pytania, co z formą tarnowian? A znaków zapytania jest przecież znacznie więcej…
Głównym tematem rozmów podczas zimowej przerwy od ligowych zmagań był transfer Nickiego Pedersena. Wielokrotnie pytano mnie, co o tym wszystkim sądzę. Zazwyczaj, mogłem tylko wzruszyć ramionami – nie wiem. 41-letni żużlowiec, trzykrotny mistrz świata od kilku sezonów czarował bowiem już tylko nazwiskiem i wielu – zgodnie z logiką – wątpi w realną, sportową wartość tego zawodnika. Mało tego, jeszcze nie tak dawno wydawało się, że Duńczyk pożegna się ze speedwayem i skupi na wyleczeniu pogruchotanego przed rokiem kręgosłupa. Nicki jednak się nie poddał. Wrócił i jak sam przekonuje – będzie to ten Pedersen, któremu niegdyś dopisywano kolejne trójki zanim jeszcze wyjechał z pierwszego łuku. Zawodnik daje sobie kolejną szansę. Ma być silniejszy i podobnie, jak to bywało w przeszłości, stanowić o sile swojego zespołu. Sprawa dużej wagi. Jeśli mu się nie uda, może to oznaczać koniec pięknej kariery, albo perspektywę jazdy w niższej, o wiele uboższej lidze. – Żużel to fantastyczna praca i fantastyczne życie, nie mogłem prosić o nic lepszego. W ostatnim sezonie byłem daleko od speedwaya i łatwo było podjąć decyzję o odejściu, ale ja kocham ten sport i dlatego chciałem wrócić. Ciągle mam wyzwania, pracę do wykonania, a przede wszystkim okazję, żeby robić to co kocham – przekonywał nie tak dawno. Optymistycznie?
W Tarnowie Pedersen ma być liderem drużyny. To zupełnie inna rola niż ta, którą odgrywał w pełnym żużlowych gwiazd Lesznie. Psychika w tym sporcie ma ogromne znaczenie, więc pewnego rodzaju wewnętrzny komfort może przynieść oczekiwane efekty i być dla Pedersena zbawienny. Podobnie jest zresztą z drugim duńskim transferem Unii. Peter Kildemand to również zawodnik, mający wiele do udowodnienia. Także samemu sobie. Wystarczy przypomnieć sezon 2015, kiedy w barwach rzeszowskiej Stali Kildemand wykręcił średnią 2,000 pkt/bieg. W Tarnowie ten wynik przyjęto by z pocałowaniem ręki. Przy jego waleczności, nieprzewidywalności oraz wysokiej formie każdy scenariusz w biegach z jego udziałem będzie możliwy. Dodając do tej dwójki zawsze ambitnych Artura Mroczkę i Jakuba Jamroga kibice w Tarnowie mogę być pewni, że nudno w Mościcach w tym roku nie będzie.
Grupa Azoty Unia Tarnów nie zbudowała składu, któremu już teraz wręcza się medale Drużynowych Mistrzostw Polski. Nie znajdziecie takiego szaleńca. Ale też nie należy ich wieszać żadnej z ekip PGE Ekstraligi na długo przed startem rozgrywek, co wielu ekspertów już właściwie zrobiło. Piękno sportu, więc także żużla, to jego nieprzewidywalność, dramaturgia każdego pojedynczego biegu, czy wreszcie składowa wielu czynników losowych, o których dzisiaj nie mamy bladego pojęcia. Warto nie skreślać tarnowian za wcześnie, dać szansę wyjątkowości speedwaya i zasiać ziarno niepewności, także wśród kibiców innych ekstraligowych ekip. Warto uwierzyć w swój zespół i towarzyszyć im przy każdej możliwej sposobności, warto wreszcie zrobić na złość bukmacherom.
Taśma w górę!
Tekst znalazł się w programie zawodów #1/2018: Tarnów – Zielona Góra (08.04.2018, I kolejka PGE Ekstraligi)
fot. Sebastian Maciejko