Po roku przerwy czas najwyższy odświeżyć mapę i wybrać się w dalszą podróż szlakiem koni mechanicznych. Tym razem kierunek mniej egzotyczny, lecz równie fascynujący. Norwegia, jeden z najbogatszych krajów na świecie, który pomimo widocznego potencjału dopiero raczkuje w świecie speedwaya. – Od federacji nie dostajemy żadnych pieniędzy, a kluby są w stanie nas wspierać jedynie w małym stopniu. Przed SON staraliśmy się zbudować własną drużynę, lecz ku naszemu rozczarowaniu FIM nie znalazł dla nas miejsca – mówi Lasse Madland Fredriksen, tegoroczny wicemistrz Norwegii.
Skandynawski żużel utożsamiany jest w ostatnich latach z Danią i Szwecją, które jednocześnie uznawane są za kolebkę tamtejszego czarnego sportu. Warto jednak pamiętać, że nawet nad norweskimi fiordami zdarza się usłyszeć ryk silników, ponieważ i Norwegów łączy długa historia z żużlem. – Mieliśmy przez lata utalentowanych żużlowców takich jak Lars Gunnestad, Arnt Førland i wielu innych. Niestety w ostatnim czasie spotyka się coraz mniej dobrych zawodników – rozpoczyna Norweg.
Bez względu na szerokość geograficzną schemat połykania żużlowego bakcyla jest zazwyczaj dość podobny i przechodzi on z pokolenia na pokolenie. Nie inaczej było z Frederiksenem, w którego przypadku czynnikiem sprzyjającym była lokalizacja – Mój tata zabrał mnie do klubu Elgane, który znajdował się blisko naszego nowego domu. Dziadek wraz z nim zawsze byli zainteresowani żużlem, chociaż nikt z nich nigdy nie był zawodnikiem – zauważa Lasse. Jak się okazuje, nie mógł trafić lepiej, ponieważ aktualnie Elgane Motorsykkelklubb przoduje w rozwijaniu młodych talentów.
Pomimo iż według samego rozmówcy żużel w Norwegii ma charakter lokalny oraz amatorski i chodzi w nim bardziej o dobrą zabawę, to jednak żużlowcy mogą korzystać z 6 torów, a na terenie całego kraju znajduje się w sumie 7 klubów. – W przeszłości mieliśmy jeszcze więcej ośrodków. Z mojego miejsca zamieszkania jest dziesięć godzin drogi na stadion w Mjøsa! Tak więc odległości są ogromne i jest to jeden z czynników, który nie pomaga rozwojowi dyscypliny. Aczkolwiek sama specyfika torów jest dość dobra, pomimo że wydają się być nieco mniejsze niż te w Europie. Nawierzchnia z kolei jest prawie taka sama w porównaniu do polskich owali.
Niestety niezależnie od poprawnej infrastruktury, jak to często bywa w czarnym sporcie, jego przetrwanie w pełni zależy od ludzi dobrej woli – Stadiony są zazwyczaj otwarte raz lub dwa razy w tygodniu w celach treningowych. Zarówno mechanicy, jak i osoby odpowiedzialne za tor, wykonują pracę w ramach wolontariatu. To właśnie dzięki nim możemy jeździć i się rozwijać – zaznacza Fredriksen. Gdzie więc podziewa się norweska federacja? Brak wsparcia wynika z aktualnego braku żużlowego przedstawiciela w niej, który mógłby zawalczyć o finansowanie dla klubów i zawodników. – Od federacji nie dostajemy żadnych pieniędzy, a kluby są w stanie nas wspierać jedynie w małym stopniu. Tak więc koszty są duże, a darczyńców nie można łatwo znaleźć z racji pozycji żużla w naszym kraju, który nie jest dobrze prezentowany w mediach. Sponsorów zyskuje się tylko jeśli znamy kogoś osobiście i chce on do nas wyciągnąć pomocną dłoń.
Lasse przyznaje, że w kraju prawdopodobnie następuje regres dyscypliny. Jednakże pozostaje optymistą i uważa, że sytuacja może się zmienić w mgnieniu oka i w końcu przyjdą lepsze czasy. Szczególnie, że speedway w przeszłości był bardziej popularny. – Chciałbym, żeby rozpoznawalność speedwaya była teraz inna, lecz niestety mało zawodników przekłada się na pogorszenie jakości tego sportu. Na szczęście jest kilku uzdolnionych chłopaków w klasie 500cc i 250cc, którzy dążą do podjęcia kariery międzynarodowej na żużlu. Tak więc miejmy nadzieję, że przyczynią się do zwiększenia zainteresowania czarnym sportem.
Aczkolwiek wspomniane zainteresowanie nie może jedynie przyczynić się do zwiększenia norweskiej widowni. Kluczem do ekspansji każdego z nieodkrytych lądów jest bowiem dobra reklama rajderów, dzięki którym mogliby zdobywać umiejętności na ligowych torach w Polsce. Dotychczas w polskich rozgrywkach jeździło niewielu Norwegów – oprócz Rune Holty byli to m.in. Björn Ivar Fauske, Lars Gunnestad, a także Einar Kyllingstad. Patrząc na ostatnie wybuchowe zachowanie Holty, można poddać w wątpliwość czy aby tak powinno się reprezentować norweskich zawodników w Polsce. Pomimo to pozostaje on w dalszym ciągu dla nich wzorem. – Rune jest bez wątpienia żużlowcem, którego bardzo podziwiam. Wielokrotnie z nim rozmawiałem i chętnie pomaga oraz przekazuje mi różne wskazówki. Jest dobrze znany w naszym środowisku, ponieważ dzieli się swoją wiedzą z wieloma młodymi Norwegami – chwali Lasse i dodaje – Niestety nie widujemy go zbyt często na krajowych owalach, gdyż spędza dużo czasu w Polsce.
Miejmy nadzieję, że w przyszłości będzie on mógł przekazać pałeczkę swoim następcom, bo już teraz niemało jest nazwisk, którym warto przyjrzeć się bliżej. Oprócz Frederiksena są to niewątpliwie 16-letni mistrz Norwegii Mathias Pollestad, Glenn Moi, a także Truls Kamhaug. Wraz z zapleczem zawodników w klasach 500cc i 250c da to niedługo możliwość stworzenia reprezentacji, która po zdobyciu odpowiednich umiejętności zacznie występować w rozgrywkach międzynarodowych. Jednym z pierwszych cyklów, w którym widzowie mogliby mieć przyjemność zobaczyć norweskie talenty jest Speedway of Nations. Co ciekawe, już w 2019 roku została podjęta próba wzięcia udziału w mistrzostwach – Staraliśmy się zbudować własną drużynę, lecz ku naszemu rozczarowaniu FIM nie znalazł dla nas miejsca. Było to spowodowane zbyt dużą liczbą doświadczonych par w stawce. Mam jednak nadzieję, że będziemy mogli niedługo spróbować naszych sił – przekonuje Frederiksen.
Natomiast sił i determinacji z pewnością im nie brakuje. Widać to choćby po 65-letnim rajderze Elgane MK, Steinowi Roarze Pedersenie, który 11 sierpnia wziął czynny udział w finale IM Norwegii. – Potrzebujemy więcej ludzi takich jak Stein Roar, którzy czerpią taką radość ze sportu – podkreśla Lasse. Norwegowie nie tracili zapału nawet w momencie, gdy do Europy zawitała pandemia. Koronawirus bezapelacyjnie odcisnął piętno na międzynarodowym środowisku żużlowym. W trakcie gdy polscy działacze trudzili się nad zorganizowaniem polskich lig w bezpiecznych warunkach, zawodnicy w Norwegii przecierali żużlowe ścieżki już od Wielkanocy. To uczyniło ich jednym z pierwszych państw, które dało możliwość zorganizowania treningów na torze. Tak więc niejeden ekstraligowiec mógł im pozazdrościć jeszcze bardziej niż braciom Pawlickim. Niestety sama jazda to nie wszystko i 23-latek z pewnością wolałby nadrobić poniesione straty finansowe. – Sytuacja w Norwegii jest w dalszym ciągu poważna i w efekcie nałożono restrykcje na podróżowanie do większości krajów na świecie. Oczywiście dla mnie oraz dla mojej kariery żużlowej nie jest to korzystna sytuacja z racji tego, że większość zawodów, w których biorę udział, jest za granicą. Ponadto, liga brytyjska oraz szwedzka została odwołana. To sprawiło, że mój sezon jest bardzo krótki i odjechałem zaledwie kilka spotkań w Norwegii. Mam nadzieję, że powrócę silniejszy w przyszłym roku! – kończy Fredriksen.
Norweski sezon zbliża się już do końca, tak więc przed miejscowymi działaczami czas na pracę administracyjną. Czy rok 2021 okaże się przełomowy dla Norwegów? Czas pokaże, lecz jedno jest pewne – warto bacznie obserwować co się dzieje w tamtym rejonie świata.
Nieodkryty ląd to seria, w której Angelika Garczyk pokazuje obraz żużla w krajach, które z żużlem kojarzą się tylko nielicznym.
Fot. Tshot Media