Sytuacja grudziądzkiego Zooleszcz GKM-u staje się nie do pozazdroszczenia. Z jednym punktem, wywalczonym podczas ligowej inauguracji z Tauron Włókniarzem Częstochowa i czterema porażkami na koncie zajmują ostatnią pozycję w tabeli PGE Ekstraligi. Łatwiej na pewno w najbliższych tygodniach nie będzie, bo ekipa z Grudziądza rozegra swoisty czwórmecz z wielką dwójką z Wrocławia i Lublina. Do tego nie wiadomo jak w tym wszystkim odnajdzie się Nicki Pedersen, którego brak w zespole jest dla klubu niczym wyrok.

Kalendarz GKM-owi nie pomaga, ale nie to spędza sen z powiek włodarzom i sztabowi szkoleniowemu. Nawet gdyby w Grudziądzu założono, że dwumecze z Platinum Motorem i Betard Spartą zakończą się czterema porażkami, nikt z fanów tego klubu specjalnie nie darłby żółto-niebieskich szat. Problem tak na serio pojawił się w Krośnie i wiele wskazuje na to, że w niepewności na Hallera trochę jeszcze pożyją.

Nicki Pedersen to zdecydowany lider tej drużyny od 2020 roku. Lider, który tak samo jak posiada wiele zasług dla światowego żużla, ma też swoje lata na karku i wiele, naprawdę wiele urazów w swoim sportowym życiu. Nic więc dziwnego, że po takim dzwonie i tak koszmarnej kontuzji jaka spotkała Duńczyka w ubiegłym roku sam bez żadnego obciachu potrafi przyznać na torze i poza nim, że pewnych barier już nie przeskoczy. O ile po pierwszym, wspomnianym już spotkaniu z Włókniarzem zbieraliśmy szczęki z podłogi, a internet rozpisywał się o duńskim terminatorze, tak doskonale spora część z nas wiedziała, że wiecznie przecież ten stan trwać nie będzie, że terminator też został kiedyś pokonany przez Sarę Connor. I wtedy nastąpiła weryfikacja. Pytanie, które natychmiast nasunęło się dziennikarzom i kibicom po wydarzeniach w Krośnie, a później w Toruniu brzmi: czy Nicki Pedersen zachował się fair wobec klubu, drużyny i swoich fanów?

Odpowiedź na nie jest pewnie zróżnicowana, tak jak różne są perspektywy, z której przyglądamy się ligowym zmaganiom. Fani GKM-u, których serca dzisiaj drżą o ekstraligowy byt, najpewniej czują wielkie rozczarowanie, a do tego złość pomieszaną z niepewnością. Nic dziwnego. Niemniej jednak, dla mnie Nicki swoim zachowaniem wciąż udowadnia jedno – to człowiek wielkiego charakteru, który mimo trudności łatwo się nie podda. To dlatego moim zdaniem przyleciał do Torunia, zwyczajnie wierząc, że jego organizm da radę. Okazało się inaczej. Duńczyk mając na szali swoje zdrowie, a dobro zespołu, któremu oddał przecież część tego zdrowia wybrał to pierwsze i szczerze – nie powinno nas to specjalnie dziwić. Metryki w pewnym momencie już nie oszukasz, nawet jeśli w przeszłości byłeś terminatorem. I ja to rozumiem. Czy Nicki wróci do zespołu? Nawet jeśli to dotyczyć będzie tylko betonowego toru domowego, to warto czekać. Kluczowe dla przyszłości grudziądzkiego klubu potyczki rozegrają się przecież pod koniec rundy zasadniczej.

A na przyszłość? Może warto rozważyć szczegółowe testy medyczne przy przed podpisywaniem kontraktu, tak jak ma to miejsce chociażby w futbolu?

***

Bardzo zły PR w ostatni weekend zanotowała 1. Liga Żużlowa, której szyki w teorii pokrzyżowała pogoda. Odwołane mecze w Bydgoszczy, przerwany mecz w Ostrowie nie tyle są decyzjami złymi (bo przecież wielu z nas tam nie było, jeszcze więcej nie miało okazji po obu torach chodzić), co generującymi pytania i niepotrzebną frustrację. W Bydgoszczy przy pięknej aurze trzymano kibiców na stadionie, po czym imprezę odwołano i kazano się rozejść, choć jak twierdzi prezes Jerzy Kanclerz, w jego ocenie „tor można było przygotować do jazdy„.

W Ostrowie Wlkp. przy protestach zawodników, co do stanu toru, rozegrano osiem biegów i ku zdziwieniu większości z nas zawody przerwano. KONSEKWENCJA jest tu słowem klucz. To jej zabrakło w Ostrowie, wywołując tym samym lawinę nieprzychylnych nikomu komentarzy. Analizując na chłodno ten mecz, dochodzimy bowiem do wniosku, że tor był regulaminowy przez osiem wyścigów, ale już dziewiątego odjechać się nie dało. A nawet Grzegorz Walasek, który w zwyczaju raczej nie gryzie się w język był za tym, żeby te zawody kontynuować, bo tor zdawał się być z każdym kolejnym równaniem lepszym. Aczkolwiek, doskonale zdaję sobie sprawę, że wynik (w tym momencie korzystny dla Orła Łódź) też determinował pewne zachowania. Wyszło jak wyszło. Smród, jak widać po portalach społecznościowych jeszcze długo się unosił.

1. LŻ jest jak całkiem ładny i nowy samochód, który zaparkowany w centrum miasta zwraca na siebie uwagę. W weekend ktoś jednak ten samochód porysował, jak gdyby na złość go oglądającym. Ta liga jest znakomita. Świetna do oglądania i śledzenia rywalizacji, głównie ze względu na wyrównany poziom, zaskakujące rezultaty poszczególnych meczów i ambicje wielu ekip. I tak delektujemy się nią do czasu, aż świeci słońce, bo jak pokazały powyżej opisane przypadki, deszczowa pogoda może ten ład i porządek zburzyć. A może wystarczy doprecyzować procedury, doszkolić odpowiednie osoby, by tego chaosu i konsternacji już w przyszłości nie doświadczać? Coś mi jednak mówi, że jeszcze nie raz złapiemy się za głowy.

Zobacz też: 

fot. Marcin Karczewski

Rate this post

Jesteś offline. Połącz się z siecią i spróbuj ponownie