„Z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność”. Gdy przeczytałem o ogromnej kasie (242 mln zł) jaką dostanie PGE Ekstraliga ze sprzedaży praw telewizyjnych platformie Canal+ od razu przyszedł mi do głowy słynny cytat z filmów superbohaterskich. Tak duże środki są wspaniałą wiadomością dla naszej dyscypliny, jednak wciąż – znając historię i sposób dogadywania się prezesów poszczególnych klubów – mam obawy o je rozdysponowanie, które jak sam prezes Speedway Ekstraligi, Wojciech Stepniewski powinno w dużej mierze iść na rozwój dyscypliny. Powinno.

Sam wybór oferenta uważam za znakomity, sprawdzony i bezpieczny. Canal+ i ekipa, która w tej stacji zajmuje się żużlem to starzy wyjadacze tej dyscypliny. Wiem, że Marcin Majewski i spółka będą dbać by poziom transmisji nie spadł, a wręcz dołożą starań, żeby tę jakość nieustannie podnosić, podnosząc jednocześnie poprzeczkę konkurencji. Zresztą w każdym biznesie konkurencja sprawia, że ostatecznie to konsument, a w tym wypadku my kibice, dostajemy nieustannie lepszy produkt. Tak będzie i tym razem.

Nowy, czteroletni kontrakt został dogadany. Trwało to długo, ale przecież w biznesie to żadna nowość, a duże kwoty po prostu lubią ciszę. Te duże kwoty mogą zarówno cieszyć, jak i przerażać, a po komentarzach wnioskuję, że tych przerażonych, obrażonych lub niepewnych przyszłości dyscypliny jest całkiem sporo. Cieszą się przede wszystkim ci, co w PGE Ekstralidze obecnie jeżdżą, bo to oni będą pierwszymi beneficjentami nowej umowy, oczywiście nie licząc tych, którzy za rok z żużlową elitą będą zmuszeni się rozstać. No i tu pojawia się pierwsze pytanie: czy duża kasa nie spowoduje tego, że tym na dole, przebijać się do góry będzie niezwykle ciężko? Po roku 2022, kiedy gruby kontrakt zacznie wchodzić w życie żużlowa Polska może – i podkreślam może, a nie, że będzie – wyglądać jak slumsy w wielkim mieście, jak Fawele w Rio de Janeiro, gdzie tym biednym bardzo trudno przebić się do lepszego świata z racji powstałej różnicy klas. Wojciech Stępniewski, jego załoga i władze polskiego żużla mają czuwać, by właśnie do tego nie doszło, wskazując miejsca, gdzie ten wielki hajs należy ulokować. – Chcę mocno podkreślić, że dużo pieniędzy zainwestujemy w marketing, zabezpieczenie torów przed opadami deszczu, odwodnienie i szkolenie młodzieży. Chcemy, żeby środki pracowały na rozwój żużla w Polsce. (…) Plandeki, odwodnienie, drużyny rezerw, cykl zawodów na motocyklach z silnikami 250 cc i 125 cc, struktura szkoleniowa, może rozpoczęcie wszystkiego od małych dzieci na pitbike’ach, marketing na jeszcze lepszym poziomie, struktury organizacyjne i zasoby ludzkie – to są pewne ramy działań – powiedział w rozmowie z WP Sportowefakty.

Jestem przekonany, że znajdzie się kilku takich, którzy na te nowe „wskazówski”, czy wręcz wytyczne zaczną kręcić nosem, bo lepiej byłoby przecież spożytkować otrzymane środki inaczej, a kluby same doskonale wiedzą na co najlepiej je wydać. Tutaj jednak stoję po stronie organu zarządzającego, który prowadził negocjacje, a w ich drodze rozłożył przelewy na inwestycje (także te, które poczynić musi telewizja) na kilka lat i teraz po prostu musi tych pieniędzy w pewien sposób przypilnować. Od razu na myśl przychodzą mi tu „znaczone pieniądze”, o których ostatnio słyszałem też w kontekście środków z unijnego budżetu na walkę z covidem. Kluby muszą bowiem postawić na szkolenie, utworzenie drugiej drużyny i zapewnienia jej zaplecza, rozwój kadr odpowiedzialnych za sprawy biznesowe, ale też sportowe i PR-owe. Wymagań jest dużo, ale trudno się nie zgodzić, żeby to klubom się nie opłacało. Wystarczy wziąć kartkę i ołówek i wszystko dobrze policzyć.

Nie chciałbym zamknięcia PGE Ekstraligi, nie chciałbym tak wielkich podziałów w polskim żużlu i sytuacji, w której prezesi z zaplecza będą mówić, że awans im się nie opłaca, a przecież na pierwszoligowym froncie w lewo jeździ się tak samo. Piękno sportu polega na realizacji celów, a celem nie może być wegetowanie na niższym piętrze z sezonu na sezon i jedzenie zapiekanek, kiedy na górze jedzą kawior. Liga bez spadków i awansów – oczywiście, o ile będziemy mieli jedną ligę. Chciałbym, żeby obecne dwie niższe klasy rozgrywkowe w Polsce były atrakcyjne, nie były biedne, a prezesi myśleli o swojej pracy nie jak o okazji do bycia miejscowym celebrytą, a do żmudnego podnoszenia renomy swoich żużlowych przedsiębiorstw. Chciałbym, żeby duża kasa niosła za sobą konsekwentne rozpalanie gorących uczuć do tego sportu wśród najmłodszych pokoleń, podnosiła bezpieczeństwo jego uprawiania i dbała – bez kuriozalnych szczegółów – o jego infrastrukturę i godne płace dla ludzi, którzy niekoniecznie siedzą na motocyklach, ale są w żużlu niezbędni. Wierzę, że wielka kasa (choć nie moja, więc w sumie nic mi do tego) nie trafi do portfela z kontraktami wielkich zawodników, podobnie jak Władysław Komarnicki, cytowany przez Przegląd Sportowy. – Jestem przekonany, że prezesi dobrze wydadzą każdą złotówkę. Wierzę, że w klubach nie znajdą się żadni przypadkowi ludzie.

Z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność. Co mi więc moja kochana ekstraligo dasz?

fot. Ewelina Włoch

Rate this post

Jesteś offline. Połącz się z siecią i spróbuj ponownie