Ernest Koza był jednym z liderów Grupa Azoty Unii Tarnów w bardzo ważnym dla tej drużyny meczu z Enea Polonią Piła. W ubiegły weekend tarnowianie wygrali 59:31 i z większą nadzieją spoglądają teraz w górę tabeli 2. Ligi Żużlowej. Niestety zawodnik Unii w tygodniu doznał kontuzji barku i czeka go przerwa. Kibice i sztab szkoleniowy Unii mają jednak nadzieję, że nie potrwa ona zbyt długo tym bardziej, że Koza najpewniej dogadał się ze swoim sprzętem. – Mogłem się nieźle napędzić, bo ten motor naprawdę fajnie jechał – mówił wychowanek tarnowskiego klubu, z którym rozmawialiśmy po niedzielnym meczu z pilską Enea Polonią.
Odjechałeś całkiem dobre spotkanie. A ja na trybunach słyszałem nawet porównywania do Janusza Kołodzieja w momencie kiedy jeździłeś po szerokiej przy samej bandzie. Co ty na to?
Jakbym jeździł 10% tego, co on to może by mogli tak mówić.
Jaki był Twoim zdaniem klucz do dzisiejszego sukcesu? Wyglądaliście na dobrze spasowanych z torem.
Na pewno byliśmy nieźle spasowani, ale też lepiej znamy ten tor i łatwiej nam go odczytywać w trakcie zawodów.
Na starcie mimo wszystko jednak chyba dalej Wam czegoś brakowało? Dużo punktów wywalczonych na trasie, a starty były słabsze.
Bardzo nam brakowało startów.
A z czego to Twoim zdaniem wynika, że Wy jako gospodarze macie takie problemy na starcie. Od kilku sezonów w zasadzie widać to samo, kto by tu nie startował, to starty są słabe…
Zgadza się, jest tu problem ze startami. Natomiast z czego to wynika? Nie wiem. Gdybym wiedział, to pewnie by tych problemów nie było. Tyle dobrego, że była ta szybka ścieżka. Od razu starałem się jechać do tego nasypanego. Mogłem się nieźle napędzić, bo ten motor naprawdę fajnie jechał. Starty jednak dalej masakra.
A czujesz jakąś różnicę w szybkości w porównaniu z tym poprzednim meczem? Mówimy o odczuciach, bo wynik oczywiście się zgadza.
Tak, czuć różnicę. Wystarczy nawet popatrzeć na czasy, które teraz były dużo lepsze. Ale trzeba mieć też na uwadze, że Rzeszów ma dużo mocniejszą drużynę niż Piła. Tak jak mówiłem, cieszy mnie to, że chociaż na trasie ten sprzęt spisuje się bardzo dobrze, bo jak tylko udało się w miarę wyjechać z pierwszego łuku, to robiłem sporą przewagę nad zawodnikami. I to nie tylko tymi z Piły, ale nawet nad naszymi chłopakami. Teraz tylko ten start znaleźć.
A jak u Ciebie wyglądało nastawienie mentalne. Poprzedni mecz z Rzeszowem totalnie nieudany, teraz przyjeżdża słabszy rywal z Piły i co dzieje się w Twojej głowie przed takim meczem?
Powiem tak: gdybym w meczu z Rzeszowem zdobył około siedmiu punktów to na pewno bym się tak nie denerwował. Jednak pojechałem jak pojechałem i przez tydzień była ogromna nerwówa, że dzisiaj to już musi być dobrze. Ogólnie to dobrze miało być już z Rzeszowem. Wiadomo jaka jest sytuacja: jestem wychowankiem, kibice na mnie liczą, sponsorzy na mnie liczą, klub i sam też na siebie liczę. Wynik był dramatyczny, nie ma co tego ukrywać. Po treningu podszedłem do trenera i pytam, czy w ogóle będę jechał teraz w meczu, bo u nas zawodników jest więcej niż miejsc w składzie i siłą rzeczy ktoś nie pojedzie. Dopuszczałem więc myśl, że w tym meczu mogę nie pojechać. Niech to będzie najlepszy komentarz.
A po ostatnich zawodach to w porządku wszystko ze zdrowiem?
Na początku bardzo mnie żebra bolały. Gdzieś tam sobie jeszcze język przegryzłem, ale generalnie jest dobrze.
A czy wynik z eliminacji do IMP, gdzie do awansu zabrakło niewiele nie był takim sygnałem, że jest lepiej i może w meczu też pójdzie dobrze?
Oczywiście, że był. Nawet jak przegrałem tam start, to potrafiłem walczyć na dystansie, wyprzedzać rywali. To na pewno dużo mi dało. Podobnie wczorajszy trening i dzisiejsze konsultacje. Cieszmy się, że tak dobrze wyszło, bo oczywiście przed meczem liczyliśmy na wygraną, ale w sporcie różnie bywa.
Rozmowa została przeprowadzona po meczu Grupa Azoty Unia Tarnów – Enea Polonia Piła. Rozmawiali Rafał Martuszewski i Przemysław Frączek.
fot. Janusz Tokarski
Zobacz też: