Kiedy w ostatni weekend ruszyła przepiękna polska liga żużlowa odczułem nie tylko satysfakcję, ale też sporą ulgę. Naiwnie założyłem, że wreszcie zaczniemy ekscytować się sportem, a afery i aferki odkładamy na bok. Oj głupi ja…

Nadrobiłem sobie ostatnie środowe Kolegium żużlowe z udziałem Janusza Kołodzieja i prezesa klubu z Poznania Jakuba Kozaczyka. Temat przewodni? Oczywiście wtorkowe wydarzenia na torze w Poznaniu, gdzie odbywał się jeden z ćwierćfinałów IMP. Niektórzy zawodnicy, w tym wspomniany Janusz Kołodziej, Tobiasz Musielak, czy Norbert Krakowiak mieli sporo zastrzeżeń do sposobu zamontowania dmuchanych band i – mówiąc delikatnie – cała trójka zawody odpuściła. Sama sprawa band mega oczywista i ważna, bo po masakrycznym upadku Taia Woffindena wszystkim chyba wszystkim jeszcze bardziej wyostrzyły się zmysły, właśnie w tym obszarze żużlowej zabawy.

Słuchałem z uwagą argumentów Janusza, gościa, który żużel mógłby jeść garściami, będąc jednocześnie jednym z najbardziej doświadczonych zawodników w stawce, toromistrzem, trenerem, a i pewnie prezesem klubu mógłby być niezłym. Zawodnik Fogo Unii Leszno pokazał regulamin, bądź instrukcję mocowania band, ich zdjęcia z wtorku i powołując się na bezpieczeństwo używał argumentów – tych dobrych i takich, które z niezłą skutecznością próbował punktować redaktor Mateusz Puka. Tak, czy inaczej mi osobiście nie było trudno przytakiwać intencjom Kołodzieja. Jest regulamin, są zasady, które ktoś, gdzieś, kiedyś spisał i podczas „zawodniczego” audytu wyszło, że coś jest nie tak. No, ale przecież był sędzia…

No właśnie. Za chwilę do dyskusji dołączył Prezes Hunters PSŻ Poznań i bronił się machając dokumentem potwierdzającym odbiór tego pięknie położonego toru. I znów, trudno tutaj szukać na siłę przewin Jakuba Kozaczyka skoro w ręce trzymał glejt, budujący u niego świadomość i pewność, że zawody żużlowe w Poznaniu mogą odbywać się bez przeszkód. Ktoś mu to na piśmie potwierdził. Później było trochę wzajemnych przepychanek (ale w dość kulturalnym trybie), aż wreszcie wtrącił się rozjemca Michał Łopaciński. I bingo.

To właśnie redaktor Łopaciński uderzył moim zdaniem w sedno. Parafrazując: „co się stało, trzeba zostawić w tyle i szukać wspólnego rozwiązania”. Idąc dalej tym tokiem rozumowania uważam, że wszystkie strony tego sporu, afery, czy nieporozumienia (niepotrzebne skreślić) powinny poszukać kompromisu. A tych stron jest więcej niż dwie: zawodnicy, prezesi, władze ligowe, czy nawet technicy, przygotowujący obiekt do zawodów. Zamiast przerzucać gorący kartofel z rąk do rąk, należałoby usiąść do stołu, najlepiej tego okrągłego i wypracować rozwiązanie zanim wtorkowy problem urośnie do rozmiarów żużlowego paraliżu. A naprawdę, czasem mam wrażenie, że jesteśmy gdzieś w pobliżu lockoutu, jak to miało niegdyś miejsce w NBA. Zawodnicy powinni wytypować swoją doświadczoną reprezentację, z liderem METANOL-u Krzysztofem Cegielskim na czele, prezesi powinni przyjść w komplecie, bo to oni odpowiadają za realizację założeń organizacyjnych w swoich ośrodkach, a sędziowie i władze z uwagą wysłuchać stron. A później? A później bawmy się w bezpieczny żużel, wymagając zarówno od klubów, jak i zawodników. Z głową i rozsądkiem. Mam wrażanie, że limit afer na sezon 2025 powinniśmy już mieć wyczerpany.

Tylko kibic siedzi na tych trybunach i niczego nie rozumie…

Zobacz też:

fot. Jan Kwieciński

Rate this post

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Jesteś offline. Połącz się z siecią i spróbuj ponownie